Powieść "Yolkangard"

Annhorn. Kraina wiecznego chłodu, którą godnie reprezentował jarl Garem o długich, siwych włosach, a także wysokim wzroście. Wielbił się w szermierce, lecz jego wybuchowy charakter pozwalał mu na niwelowanie zasad fair play, dzięki czemu stosował dodatkowe ciosy pięścią lub nogą, a nawet był zdolny do chwytu za włosy i brutalnego szarpania głową oponenta. Te nieczyste zagrania wielokrotnie uratowały mu życie podczas niebezpiecznych sytuacji. Z pychą patrzył na swych trenerów, dawał im do zrozumienia, że za żadne skarby nie zgodzi się z ich racjami i będzie postępował według swoich zasad. Żył niczym prawdziwy idealista i niemal nigdy nie akceptował zdania innych. Czuł się wyjątkowy i dumny, wiedział, że jego przeznaczeniem jest władza.
Koronacja na najwyższego człowieka stanu odbyła się w sposób fenomenalny. Uroczyste uniesienie oręża w górę i chóralne krzyki, pęki drobnych, górskich kwiatów w powietrzu i ślubowanie z ręką złożoną na Brzytwie Jedynego - toporze przodków. A to tylko nieliczne elementy tak rzadko spotykanej uroczystości w Annhorn, gdyż tamtejsi wodzowie żyją długo ze względu na swój rozsądek i roztropne podejście do władzy.
Nadeszła wiosna, to już czwarta, odkąd srogi jarl Garem zasiadł na tronie. Wyjrzał przez okno swej kamiennej twierdzy i zmierzył wzrokiem kwitnącą roślinność oraz czające się za wysokimi drzewami sarny i jelenie. Prychnął z pogardą w ich kierunku, mówiąc do stojącego za nim służebnego:
-Uszykuj mi łuk i kołczan, ruszam na polowanie!
Nie czekając ani chwili, ruszył w kierunku prywatnej zbrojowni władcy. W międzyczasie jarl zaczął krążyć po swej sali tronowej, dumnie zerkając na zwisające topory i miecze, oznaczające potęgę i krwiożerczość. Nad tronem znajdowały się dwa długie i skrzyżowane topory, a nad nimi drewniany puklerz, ozdobiony na obręczy złotymi kamieniami. Pośrodku tejże tarczy znajdował się malunek w postaci brunatnego i muskularnego niedźwiedzia. Był to bowiem herb rodu Taxtonów, najdzielniejszych władców na tych ziemiach. Założyciel rodu, niejaki Edgard, żyjący wśród drzew i pracujący jako drwal nigdy nie myślał o swojej przyszłości, a tym bardziej o tym, iż zostanie arystokratą. Pewnego razu, widząc szarżujących w jego stronę dzikusów, stawił im czoła. Jako, iż mieszkał na niewielkim wzgórzu, spuścił stos kłod, które staranowały napastników, a następnie mężnie ruszył w ich kierunku dzierżąc swój ulubiony topór. Przybyli wówczas okoliczni mieszkańcy wsi z bronią w ręku słysząc te hałasy, jednak grupa najeźdźców została rozbita. Edgard uciszał triumfujący tłum twierdząc, że to nie koniec, gdyż była to zaledwie grupa zwiadowcza. Dokładnie ułożył plan obrony i oczekiwał ataku. Doszło do kolejnego starcia, w którym straty były większe, ale tylko odrobinę. Zginęło zaledwie 3 z około 50 mieszkańców, a po stronie wroga aż 40 nieokiełznanych i lepiej wyposażonych barbarzyńców. Tamtejszy jarl, zwany Thoromirem zainteresował się osobą drwala. Zaproponował mu służbę u swego boku jako żolnierz stojący w pierwszym szeregu. Edgard zgodził się na to, jednak nie porzucił swego rzemiosła. Gdy wracał z wojen, ochoczo wracał do swego kunsztu. Za swe zasługi został obficie obsypany złotem, mianowano go głównym generałem. Pewnego razu armia annhoryjska wracała z nadmorskiej wyprawy, ponosząc ogromne straty. Grupa czternastu wojowników modliła się o bezpieczną drogę do domu. Wśród nich był jarl Thoromir i słynny Edgard. Poległo wielu wybitnych żołnierzy i służbistów władcy, lecz nikt nie miał sił, by rozpaczać nad ich losem. I nagle stała się rzecz najmniej oczekiwana. W trakcie drogi powrotnej jarl wyjawił w sekrecie swemu generałowi, iż nigdy nie mógł począć dziecka, podejrzewano przekleństwo lub bezpłodność. Był to bowiem jego największy sekret, o którym nie wiedział nikt prócz medyków oraz jego małżonki Hildy. Pragnął, by to właśnie Edgard został władcą Annhornu i zatroszczył się o los swej małżonki, gdy przyjdzie mu umrzeć. Przemierzając pasmo gór będące granicą ich ojczyzny nastała katastrofa. Otoczeni przez hordę górskich rozbójników toczyli zażarty bój. Wrogów było dwukrotnie więcej, lecz gdy umierał jeden, przybywało dwóch kolejnych. W pewnym momencie jeden z nich zaszarżował z włócznią podejmując desperacką próbę zamachu na króla. I stało się. Grot przebił płuco Thoromira, który klęknął trzymając się za ostrze i próbując go wyciągnąć, a po kilku sekundach padł martwy. Podsyciło to agresję u annhoryjskich wojowników, którzy zdołali przegnać bandytów. Niosąc jego ciało trafili w rodzime strony, gdzie ogłoszono żałobę. W trakcie jej trwania Hilda, nie mogąc znieść tak okropnego bólu po utracie ukochanej osoby, postanowiła udać się w długą i samotną wędrówkę, pozostawiając swoją przeszłość w zaułkach królestwa. Wieść o niej przepadła, nawet najwybitniejsi myśliwi nie mogli jej odnaleźć. Smutne czasy postanowił pożegnać Edgard, zasiadając na tronie. Nie stawiano w tej kwestii żadnego oporu, każdy stwierdził, że jest najlepszym kandydatem na władcę Annhornu. I tak oto toczyły się losy rodu Taxtonów - Edgard poślubił młodocianą i bystrą Grunhildę, córkę jednego z arystokratów, żyjąc w dostatku i siejąc nadzieję w sercach swych podannych, że nie wszystko stracone. Pewnego razu, zebrał się cały lud na jego królewskim dworze. Nie wiedział, czego oczekują, lecz zdawali się być zagubieni. Wyszedł ze stoickim spokojem na balkon i rzekł donośnie:

"Bo nie od dziś wiadomo, że jest tak,
iż gdy jeden kwiat więdnie, drugi musi wstać,
zarazić swą promienną barwą inne."

Nastała cisza. A po niej chwalebny triumf.
Przypomniawszy sobie historię, wrócił myślami do teraźniejszości, spoglądając w kierunku otwierających się drzwi.
-Oto twoja broń, panie.
Garem założył kołczan oraz łuk, przyglądając się w kulistym zwierciadle, a następnie powiedział:
-Zwołaj Sigurda i Johanesa, niech szykują się na łowy i czekają na mnie przed bramą zamkową.
-Tak jest-odpowiedział służebny, kłaniając się dostojnie. Wyszedł wraz ze swoim władcą przez ogromne, drewniane drzwi, idąc w kierunku kolejnych przez chłodny, zamkowy korytarz.
Na zamkowym dworze panował spokój. Po lewej stronie można było dostrzec dwóch rozmawiających ze sobą gwardzistów, uzbrojonych w solidnie wykonane włócznie, zakończone żelaznym grotem. Prowadzili ożywioną rozmowę, lecz gdy dostrzegli swego władcę, uciszyli się i ukłonili w jego stronę. Po prawej stronie na niewielkiej ławeczce siedział nie kto inny jak krępy brat Cyryl, mnich z niedaleko położonej kapliczki.
-Piękny dzień dziś nastał. Bóg uśmiecha się do nas - wymamrotał z uśmiechem na twarzy w kierunku Garema. Ten zerkał w stronę bramy i wartujących przy niej strażników, odpowiadając:
-Całkiem możliwe, jak wyglądają wasze zapasy miodu?
-Pragniesz ucztować? - zapytał, lekko chichocząc. Garem odwrócił głowę w jego stronę.
-Tak, już za kilka dni zjawi się mój przyjaciel wraz ze swą córką, chyba czas najwyższy, by zapoznać ją z moim synem.
Uśmieszek mnicha zniknął. Zaczął kręcić głową przecząco, kierując wzrok w ziemię.
-Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, panie. Ich włości...
-Masz na myśli Yolkangard? Ciche miasteczko, dobrze prosperuje
Cyryl wzdychnął.
-Dość. Dobrze wiem o co ci chodzi. Da się je odbudować, wróci do świetności z tamtych czasów.
-Czy nie lepiej byłoby, gdyby twój syn poślubił którąś z córek władców okolicznych krain? Z pewnością jest taka możliwość.
Garem uśmiechnął się i podrapał po swej krótkiej brodzie.
-Oni tylko pragną moich ziem i jej bogactw. Nie oddam tego, co należy do nas i sprawia, że jesteśmy potężni i zdrowi. Tego, co jest naszym fundamentem i przepisem na szczęśliwe życie...cenię sobie moich bliskich, mam ich niewielu, o czym dobrze wiesz. Mandez, choć do najbogatszych obecnie nie należy, jest mi wierny.
Dyskusję przerwał głos zza pleców jarla.
-Myśliwi oczekują cię, panie.
***
Słońce chyliło się już ku zachodowi, oświetlając pomarańczową barwą pustynne stepy. Wódz Naranchuun szedł jak co dzień na przechadzkę między chatami swego ludu. Uniósł głowę ku zachodowi, by podziwiać jego piękno. „Ty, piaszczysta kraino, matko nas wszystkich. Nie dajesz nam chwili wytchnienia, palisz trawy, zabijasz zwierzynę.. Za co? Za co nas tak ukarałaś? Lata spędzone w tym miejscu.. Narodziny, życie.. A następnie śmierć, najczęściej z głodu. Powiedz mi za co nas tak nienawidzisz...”. Po jego policzku spłynęła samotna łza. Kilka lat suszy drastycznie zmieniło życie w tych terenach, coraz mniej roślin dla zwierząt, coraz mniej zwierząt nadających się na dalszą hodowle. Na każdej twarzy, obok której przechodził, odbijały się wyrazy cierpienia. „Tyle bólu.. Tyle goryczy.. Lecz nie martwcie się bracia. Fallhen zesłał mi ostatniej nocy sen. Sen o pięknej dolinie, a dookoła niej góry skute lodem. Tak.. Dni dobrobytu nadchodzą.” . Uwagę wodza zwrócił mały, płaczący chłopiec. Podszedł do niego z uśmiechem, lecz ten nie zareagował.

- Cóż się stało moje dziecko? Jesteś głodny?
Chłopiec pokręcił przecząco głową, a gdy spojrzał na wodza, rozpłakał się jeszcze bardziej. Ręką wskazał dom stojący nieopodal.
- Mama.. Ona..
I znów wybuchł płaczem. Naranchuun kucnął obok chłopca i przytulił go.
- Już dobrze.. Jak masz na imię?
Dziecko popatrzyło na wodza szklistymi oczyma. Otworzył usta, lecz jedynym co się z nich wydostało, był cichy szloch. Po chwili uspokoił się i powiedział lekko jeszcze drżącym głosem.
- Jestem Niam..
Pociągnął nosem i objął rękami kolana.
- Niamie.. Czy zechciałbyś wrócić ze mną? Moja żona przygotowała dziś trochę pieczonego króliczego mięsa. Jestem pewien że znajdzie się też coś dla ciebie.
Chłopiec wstał za Naranchuunem i poszedł z nim w stronę chaty wodza. Już kilka metrów przed nią można było poczuć zapach pieczonego mięsa. Chatka nie była okazała, ot jeden duży pokój służący za sypialnię kuchnię i jadalnię. Nie różnił się on wcale od pozostałych chat. Żona wodza uśmiechnęła się do dziecka promiennie i postawiła na stole jeszcze jeden talerz, w którym po chwili znalazł się kawałek mięsa. Wszyscy zasiedli do stołu i dość szybko zjedli posiłek, którego nie było wiele. Po posiłku wódz spojrzał poważnie na chłopca i zaczął z nim rozmawiać.
- Powiedz mi chłopcze, gdzie jest twój ojciec.
- Nie żyje od wielu lat… Pewnego dnia wyruszył na polowanie i już nie wrócił. Od tego czasu zajmowała się mną wyłącznie matka. Nie miała dla mnie zbyt wiele czasu, bo każdego dnia ciężko pracowała, by zapewnić nam ciepły posiłek. Od jakiegoś czasu chodziła strasznie blada i cały czas ciężko oddychała. Za każdym razem, gdy pytałem czy potrzebna jej pomoc odmawiała i mówiła że to z przemęczenia. Dziś rano, gdy się obudziłem i zauważyłem że mama jeszcze nie wstała, podszedłem do niej i zacząłem ją budzić, lecz nie reagowała..
Nagle Niam spojrzał w dal, jakby ściana nie oddzielała go od zewnątrz. Przed jego oczami przeszły obrazy przeszłości, szczęśliwe dni wraz z matką i ojcem, gdy jeszcze kraina ta nie była aż tak sroga. Przypomniał sobie jak ojciec uczył go jazdy konno i łucznictwa. Nagle ujrzał swoją matkę na środku pokoju, patrzącą na niego z szczerym uśmiechem, który zdawał się mówić „ Dasz radę synku, musisz przejść przez resztę życia beze mnie. Wiem, że dasz radę.” I zniknęła. W Niamie coś pękło, jakby odrzucił od siebie dzieciństwo, wspomnienia. Po jego policzku spłynęła jedna, jedyna łza. W tamtej chwili poprzysiągł sobie, że nie zapłacze już ani razu. Nadchodziły nowe czasy, a więc i czas dla niego, by się przystosować i przetrwać.
- Wiesz Niamie, jeżeli nie masz gdzie się podziać to możesz zamieszkać z nami..
 Niam uśmiechnął się tylko i ziewnął.
- No dobrze.. Widzę że jesteś zmęczony. Czas spać.
 Naranchuun położył dziecko do swojego łoża, a sam wraz z żoną przygotowali sobie posłanie obok. Upewniwszy się, że chłopiec zasnął, małżonkowie położyli się
- Już niedługo ukochana.. Zobaczysz.. Każdej nocy Fallhen zsyła mi sny o pięknej krainie, o żyznej ziemi i bujnej roślinności, gdzie zwierzyny jest dostatek, gdzie nie ma głodu.. Tak.. Czas wreszcie wyruszyć w wielką podróż, czas, by plemię Wielkiego Stepu odnalazło swój dom.
Wyszeptał całując ją na dobranoc. Następnego dnia Naranchuun wstał wraz z wschodem słońca. Rozejrzał się po pokoju, lecz nigdzie nie zauważył Niama. Jego łóżko było puste, a drzwi do chaty lekko uchylone. Wódz udał się na zewnątrz chaty i zaczął spacerować w stronę wejścia do wioski. W bramie, płotu bardziej niż muru, który nie dopuszczał zwierząt do środka, siedział Niam oglądający wschód słońca. Naranchuun podszedł do niego i usiadł obok.
- Piękny widok, prawda?
Powiedział swoim niskim głosem i wpatrzył się w wschodzące słońce. Na horyzoncie pojawił się mały, ciemny punkcik. Wraz z upływem czasu powiększał się i po kilku minutach przypomniał kształtem człowieka. Naranchuun wstał i zmrużył oczy, by ograniczyć oślepiające światło. Podszedł do najbliżej znajdującego się konia, wsiadł na niego i pojechał w stronę człowieka. Po chwili był już dość blisko, by spostrzec, że jest to mężczyzna masywnej budowy różniący się znacznie od jego plemienia. Nim koń stanął, wódz zdążył już zeskoczyć i obejrzeć obcego. Jego twarz porastała długa, ruda broda. Na sobie miał wilcze skóry przypominające zbroje.
- W.. wody..
Wypowiedział ledwie dosłyszalnym głosem. Naranchuun sięgnął po swój bukłak i napoił resztką wody nieznaną osobę. Przyglądal mu się jeszcze dłuższą chwilę i spytał z lekkim dystansem.
- Kim jesteś nieznajomy?
- Nazywam się Hemingr.. Pochodzę z osady zwanej Bohuslan. Tam, daleko na północ.
- Co tu robisz?
- Wyruszyłem na polowanie. W tutejszych okolicach żyją zwierzęta, z których wyrabiamy ozdoby do tarcz.
- Północ powiadasz. Jak się wam tam żyje? Czy jest tam żyzna ziemia na której można uprawiać rośliny? Czy kraina ta ma dosyć zwierzyny łownej, by zapewnić pożywienie na lata?
- Tak.
„Nareszcie Fallhen nam sprzyja.. Mój sen staje się coraz bardziej realny. Dzień dobrobytu nastaje dla Plemienia Wielkiego stepu… Nowy dom jest blisko, czas wyruszyć w drogę.” Naranchuun spojrzał w dal, na północ, gdzie wskazał mu Hemingr. „Nowy dom…”
***

Roztwierające się wrota zamku Garema przerwały krótką konwersację toczoną miedzy dwójką myśliwych. Jarl zmierzył ich wzrokiem od stóp do głów.
-Witaj władco! Szczęście nam sprzyja, wędrując ujrzeliśmy kilka stadek jeleni i królików. A może wolisz grubsza zwierzynę? - ochoczo wypowiedział się Sigurd, myśliwy z górskiej prowincji Morgas. Jego twarz była młoda i pozbawiona jakichkolwiek blizn. Zdawałoby się, że Sigurd to niedoświadczony, młodociany łucznik, jednak pozory mylą.
-Wytropimy największego kudłacza, jakiego wasze oczy nie widziały - rzekł ponuro, idąc przed siebie, w kierunku Lasu Zagubionego Ognika, co nieco zdziwiło jego kompanów. Odezwał się wtem Johanes:
-A-ależ tamtejsze strony wydają się być jeszcze uśpione, nie znajdziemy tam okazałego niedźwiedzia - stwierdził zarośnięty mężczyzna średniego wieku, wydobywając wraz ze swymi słowami ksztę strachu. Podążał wraz z Sigurdem za swym panem, oczekując odpowiedzi, lecz na próżno. Zignorował myśliwego, idąc stanowczo przed siebie z kamiennym wyrazem twarzy. Był to bowiem częsty widok w towarzystwie dumnego Garema. Swoimi samolubnymi decyzjami burzył niekiedy swój lud, ale dzięki odwadze i szaleńczym pomysłom potrafił wzbudzić strach nawet wśród najlepszych wojowników. Czego tak naprawdę myśliwy obawiał się w lesie?
Brnąc przed siebie mijali kwitnące latroksje, niewielkie, fioletowe kwiaty oraz górski rumianek, będący znacznie bogatszy w lecznicze właściwości od odmiany łąkowej, a także pozostałą roślinność w postaci młodej, zielonkawej trawy i różnorodnych krzaków. Ciepło bijące od słońca zanikało wśród potężnych i wysokich dębów, a grupa łowców bacznie stawiała nogi, by nie potknąć się o ich korzenie. W pewnym momencie usłyszeli dziki ryk. Natychmiast spojrzeli za siebie. W ich kierunku szarżował duży, brunatny niedźwiedź. Myśliwi natychmiast sięgnęli po łuk i wycelowali w jego kierunku, a Garem obserwował sytuację z sztyletem w ręku. Wystrzelone strzały nie zdołały powalić niedźwiedzia: strzała z kołczanu Sigurda trafiła w drzewo, natomiast strzała Johanesa ledwo drasnęła zwierzę.
-Tu jest zbyt wiele drzew, wycofać się! - rozkazał jarl, wskazując palcem miejsce. Biegnąc starał się mieć na oku niedźwiedzia. Był na tyle blisko, iż mógł przyjrzeć się jego czarnym jak noc oczom. Złowieszczo mierzyły władcę. "Zupełnie jak kupczyk na widok klienta wybrzydzającego jego towarem" - pomyślał, uśmiechając się do bestii. Po trzydziestu metrach ustawili się w linii i oddali strzały. Pierwszy wystrzelił tym razem Johanes - jego strzała ugodziła zwierzę w łapę, lekko paraliżując ruchy niedźwiedzia, druga strzała należąca do Sigurda wbiła się nieco dalej, w grzbiet, przy czym bestia okropnie zaryczała. Żywot niedźwiedzia zakończył Garem – jego strzała poszybowała prosto w skroń. Zwierzyna legła na ziemię. Towarzysze Garema zdumili się.
-Wyborny strzał, panie – rzekł pełen podziwu Sigurd. Władca jedynie przytaknął głową i pomaszerował dalej.
-Czy wszystko w porządku? – zapytał Johanes. – Zaczyna mnie to wszystko przerażać. Udaliśmy się tu nie bez powodu, prawda?
Mimo jakichkolwiek oczekiwań, jarl nie wypowiedział ani słowa. Maszerował coraz to głębiej i głębiej, do serca lasu.
***
Słońce sięgało zenitu. Wśród kołyszących się krzewów, niewielkich i kolorowych kwiatów słychać było stukot młotków, głośne sapanie i rozmawiających ze sobą mężczyzn w dość nietypowym języku.
-Wyżej, moriarche, wyżej! – krzyczał krępy i wysoki człowiek w zbroi i hełmie wykonanym z jeleniej skóry.
Zarządzał budową drewnianego muru. Robotnicy krzątali się, podnosząc wysokie, dębowe pale i umieszczając je w głęboko wykopanych padołach.
Życie w powstającym obozie toczyło się dynamicznie. Kilkudziesięciu ludzi w pocie czoła przemieniało pustą polanę w budzące grozę obozowisko. Na murach zawieszali swoje godło, a zarazem znak rozpoznawczy – czaszkę okazałego jelenia na tle skóry. Z daleka widok placu budowy przypominał mrowisko, które zamieszkują nie byle jakie mrówki.
Z namiotu ujawniła się postać starszego mężczyzny o średniej długości włosach, zdominowanych przez kolor szary. Podobnie jak zarządca nosił jelenią zbroję, jednak jego zbroja przyozdobiona była obsydianowymi kamieniami. W dodatku zza jego pleców delikatnie powiewał brunatny płaszcz. Starzec uśmiechnął się, obserwując z dala swoich podwładnych, a następnie usiadł przy stole, na której znajdowała się mapa okolicy. „Królestwo Garema, hmm. Niefortunnie, niefortunnie…” – pomyślał, po czym zawołał jednego z dwóch generałów, którzy doglądywali wojska.
-Wodzu? - rzekł zarośnięty i krępy mężczyzna, posyłając pokłon.
-Jak wam idzie budowa palisady?
-Dobrze. Do zmierzchu powinniśmy skończyć. Pozostanie jeszcze budowa machin oblężniczych, a w tym tarcz, katapult...
-Nie, z tym zleceniem zaczekamy. Naróbcie jak najwięcej strzał i nagromadzcie jadła. Zajmijcie się tym teraz. Jutro przed świtem oczekuję was w innym miejscu.
-Ale wodzu, nie zdązymy z tym wszyst...
-Milczeć! - warknął, trzaskając pięścią o stół, który omal nie przewrócił się. - Mało to wojaków w obozie? Bierz do pomocy wszystkich, a obibokom po dziesięć batów!
Zbrojny próbował wymamrotać akceptacyjne "tak, wodzu", lecz dźwięczny i donośny głos wzbudził w nim lęk. Zaledwie zdołał się skłonić i szybko czmychnął w głąb obozu..
-Banda cholernych darmozjadów. Bez poświęcenia nie powstanie żadne imperium, tako rzecze Sorkvild!
***

Od wyruszenia z ojczystej krainy minęły tygodnie, może nawet miesiące. Z pierwotnej karawany liczącej mniej więcej czterysta osób, zostało sto. Sto osób najwytrwalszych. Poprzez tą drogę Plemię Wielkiego Stepu spotkało się z wieloma trudnościami. Deszcz, burze, upały, a im bliżej było do krainy, którą obiecał im ich przewodnik Hemingr, tym bardziej zimno dokuczało przyzwyczajonej do ciepła grupie. Nieraz musieli się bronić przed atakami wygłodniałej zwierzyny. Doszli w końcu do przeróżnych polan i lasów, a w oddali widniały góry. Chłód był tutaj przeraźliwy. Wszyscy dygotali z zimna, a tylko nieliczni byli opatuleni w zwierzęce skóry.
-Doszliśmy  – odezwał się Hemingr. – Oto granica terenów mego władcy. Zgodnie z umową, teraz proszę cię, abyś mnie uwolnił i pozwolił odejść!
-Oczyw.. – już chciał odpowiedzieć Naranchuun, gdy podszedł do niego jego dobry przyjaciel i doradca zarazem.
-Nar, poczekaj… - Gahaam zniżył ton i przybliżył głowę do ucha przyjaciela. – Nie puszczaj go, a najlepiej byłoby się go pozbyć. Nie wiesz, co on zamierza, nie wiesz jakie jest jego plemię.. Nie wiemy do czego oni są zdolni.
-Dałem mu słowo Gahaam’ie, nie mogę go złamać  – To powiedziawszy skinął głową na Hemingra, a ten pobiegł do lasu.
- To może być poważny błąd przyjacielu.. – odpowiedział mu Ghaam i odszedł do ukochanej żony.
Minął tydzień, Plemię nieco zadomowiło się na polanie przy lesie. Powstały nieliczne chatki, szałasy i coś, co przypominało dom. Obok każdego z nich widniały stojaki z oprawioną zwierzyną, na niektórych wisiały mięsa, a na jeszcze innych skóry. W Plemieniu Wielkiego Stepu zagościł znów spokój, tak jak wiele, wiele lat wcześniej. Kobiety myły ubrania w rzeczce, gdy nagle usłyszały świst pędzącej strzały i jedna z kobiet runęła do wody, jej krew zabarwiła strumyk.
- Nie! – Krzyknęła żona wodza i pobiegła z innymi z powrotem do nowopowstałej wioski. Podczas ucieczki wiele padło trupem od strzał wbitych w plecy. Naranchuun i Gahaam wybiegli z chatki, chwycili łuki w ręce, naprężyli strzały i pobiegli w stronę krzyczących kobiet.
- Co się dzieje!? – wrzasnął do żony Naranchuun.

- Strzelali do nas.. Ja.. My.. Gahaam’ie twoja żona.. – z oczu żony wodza płynęły łzy. Gahaam z przestrachem spojrzał na nią i pobiegł w stronę strumyka, a za nim Naranchuun. Przy jednym z ciał stał jakiś człowiek, niepodobny do ludzi z Plemienia. Gahaam naciągnął cięciwę, wycelował i strzała trafiła obcego prosto w szyję, trafiając prosto między kręgi. Padł trupem. Gahaam podbiegł do ciała w rzece, przewrócił na plecy i ujrzał swą żonę. Drżącymi rękoma gładził jej coraz bledszą twarz i szlochał przy tym niemiłosiernie. Naranchuun podszedł do ciała mężczyzny i spojrzał mu w otwarte oczy. Był on podobny posturą do Hemingra.
***

Ten oto menhir – kontynuował przemówienie, nie spuszczając wzroku z kompanów. – to istny majestat przyrody. Znacie go z opowiadań waszych mateczek i jak wiecie, stanowi miejsce spotkań kręgu druidów. Ktokolwiek stanie im na drodze, zostanie przeklęty przez naturę. Czeka go przedwczesna śmierć. Ale nie martwcie się, dziś jesteśmy ich goścmi.
Nagle otoczenie stało się bardziej mgliste niż do tej pory było. Grunt pod nogami stał się całkowicie niewidoczny, co zaniepokoiło myśliwych. Zza drzew stojących nieopodal wielkiego głazu wyłoniły się trzy przygarbione sylwetki. Ku ich oczom zbliżały się zielono-zgniłe i poszarpane szaty oparte na sękatych laskach, do czasu aż stanęły w bezpiecznej odległości.
-Gaj druidów to nie miejsce na polowanie, przyjacielu Garemie – rzekła środkowa postać niskim, starczym tonem. Po głosie można było stwierdzić, jak bardzo wiekowy jest mówca. – Schowajcie te łuki, tu już wam nic nie grozi.
Garem przytaknął głową do swoich młodych towarzyszy. – Panowie, przedstawiam wam Hilgarda, najstarszego z druidów.
-Przesadzasz, nie jestem aż tak stary – wtrącił i zarechotał starzec. Musicie wybaczyć mi, że spotkało was zagrożenie, zanim tu dotarliście, ale prawdopodobnie będziecie z tego powodu zadowoleni, wróciwszy do zamku.
Jarla ogarnęło zwątpienie.                                       
-Chcesz mi powiedzieć, że to ty przyczyniłeś się do tego ekscesu?
Druid podrapał się po głowie, spoglądając na swoich przybocznych.
-Bestia nie jadła całą zimę, a gdy tylko poczuła wiosenną rosę, wydostała się z gaju zanim zdążyliśmy zareagować. Ale dość już, mów, z czym przychodzisz. Przed nami sporo pracy.
-Yolkangard.
Zapanowało milczenie. Młodzi wojownicy spojrzeli na siebie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego nawet powiew wiatru wydaje się głośniejszy niż do tej pory.
-Każdy na dworze docenia twoje zamiłowanie do tradycji.
-Czcze gadanie! Decyzja podjęta. Mandez wystarczająco długo walczył ze mną ramie w ramię.
-Ale nie to jest powodem. Wiemy o tym oboje – powiedziawszy obrócił się na pięcie i spojrzał na menhir. – Powinieneś zostawić to miasto w spokoju.
Garem wiedział. Wiedział, że druid zaprotestuje.
Yolkangard nie był potęgą. I nigdy nią nie zostanie. Nie graniczy z morzem, nie jest usytuowany między wieloma państwami, więc wszelkie szlaki handlowe nie wzbogacą tego państwa w żaden możliwy sposób. Tu chodziło o coś innego niż bogactwo. Edgard, ojciec Garema skrył w tym mieście wielką tajemnicę, której nie zdążył wyjawić nikomu przed śmiercią...ale pozostawił po sobie znak. Medalion będący pieczęcią.Ten oto medalion z inicjałem „Y” nosi po dziś dzień Garem. Ludzie przesądni, a jak się okazuje nie tylko oni, wierzą, że tajemnica ta może mieć ogromny wpływ na dalsze losy krainy. Któż chciałby zabrać ze sobą tajemnicę do grobu? Być może ci, którzy uważają, że nigdy nie powinna zostać ujawniona.
- Czcigodny druidzie – uspokajał. Oczekuję jedynie wróżby.
- Jakiej to?
- Czy na mojego przyjaciela czekają po drodze nieprzyjemności?
Druid nie powiedziawszy ani słowa więcej wyciągnął z przypiętej sakwy kilka gałązek wierzby. Nie byle jakiej, bowiem wierzba pochodziła prosto z gaju, w którym wszystko pokryte było namiastką magii. Tak, magia ta sprawowała nie tylko funkcję ochronną, która odpędzała kłusowników i innych niszczycieli natury, ale także dodawała roślinom pewne...specyficzne właściwości. Ułożywszy gałązki na stosie wyciągnął przed siebie ręce, szepcząc formułki w dziwnym, brzmiącym niespokojnie języku. Ku oczom zebranych ukazał się niski, niebieski płomień, który stopniowo powiększał się, aż w końcu wybuchnął w górę. Oczy druida zatraciły piwny kolor i stały się całkowicie białe.
-Widzę...widzę...
Niespodziewanie zjawił się czarny jak najczarniejsza czerń kruk. Okrążył menhir i zniżył lot, by wylądować na stosiku, przeraźliwie skrzecząc na klęczącego starca. Druid drgnął wystraszony i płomień zniknął w tym samym momencie.


-Kruka – z pobladłą twarzą skierował spojrzenie na Garema.

13 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisze z tel, sory za brak polskich liter. Kolega wczesniej troche przesadzil. Jako ze wiekszosc czytajacych tego bloga zapewne albo w ogole nie czyta ksiazek albo czyta Zmierzche i inne badziewa to wypowie sie ktos kto lubi takie klimaty. Dobra robota, bogaty w slownictwo jezyk, tekst sprawia ogolnie dobre wrazenie. Uwagi mam drobne."Najwybitniejszy drwal". Drwal moze byc najbardziej pracowity, ale nie najwybitniejszy, zle uzyte slowo. I fragment, ze wies ma okolo 50 mieszkancow. Narrator jest wszechwiedzacy, wiec wie dokladnie ile mieszkancow. Ale to tylko takie blahostki, ogolnie jest bardzo dobrze. Tobi.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Tobi
    Narrator może występować jako uczestnik zdarzeń lub wszechwidzący i wszechwiedzący osobnik ;) niestety nie opanowałem do perfekcji postaci uczestnika zdarzeń, bo to nie należy do prostych, a poza tym opisuje zdarzenie z przeszłości, które mogło zostać spisane w księdze lub przekazywane w postaci legendy, co innego, gdybym napisał: "Nadszedł czas bitwy, po stronie wroga stanęło 100 mieczników" - to już jest większy dowód na wszechwiedzącego i wszechwidzącego narratora.

    Co do "drwala" - wybacz, miałem w zamyśle rzemiosło, a wiadomo, są wybitni stolarze i rzeźbiarze, także nie do końca trafnego epitetu użyłem, nie do końca jasno się wyraziłem...

    OdpowiedzUsuń
  4. @Anonim 10 lipca 2011 17:06

    Taki komentarz dałeś już do kilku innych dzieł. To że nie rozumiesz już tak prostej treści to nie wina autora, ale nie do wszystkiego czego nie rozumiesz musisz dawać negatywne opinie. Czy tak samo oceniasz strawę przyrządzoną przez rodzicieli gdy ci nie smakuje? Uwierz.. Jedyne co pokazujesz tymi komentarzami to brak jakiejkolwiek wiedzy na temat w którym chcesz się wypowiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Tobi x2
    Dodam, że dziękuję za opinię od znawcy ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale to tam akurat drobne uwagi były. Akcji nie ma zbyt wiele, dlatego nie oceniam. Chciałbym jednakże zwrócić jeszcze uwagę na bardzo dobre teksty, fragment: "Bo nie od dziś wiadomo, że jest tak, iż gdy jeden kwiat więdnie, drugi musi wstać, zarazić swą promienną barwą inne." jest świetny. I dobrze że wreszcie zrezygnowałeś z pisania bezpośrednich zwrotów z dużych liter "cię" "ciebie". Nie no, tak czytam to jeszcze raz, widać że autorzy tekstów dojrzale piszą, wpleść w to ciekawą akcję i może być z tego coś ciekawego. Pozdro. Tobi.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Tobi
    Przyznam się (nie będę skromny w tym momencie), ten fragment pochodzi z mojego wiersza ;).
    Zrezygnowałem już dawno temu, kiedy usłyszałem skargę z tego powodu.
    Mamy taką samą nadzieję, że utwór będzie ciekawił, lecz przed nami długa droga.

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajne, tylko troche za bardzo klapiesz jezorem. Dobrze, ze masz takie bogate słownictwo, ale czasem lepiej opisać skromnie, a dobitnie. Podczas czytania po prostu tylko rzucam okiem na pierwsze i ostatnie zdania, szukając jakiejś ważniejszej treści. no, tyle. do boju:D!

    OdpowiedzUsuń
  9. @Anonimowy

    Hmm. Nie sądzę, dużo opisów o bogatym słownictwie to same pozytywy...zresztą jak na tematykę fantasy o niekoniecznie mrocznym zabarwieniu to wyśmienicie, brzmi to jak jakaś legenda, czy coś w tym stylu. Weź pod uwagę, że opisów tu znacznie więcej niż akcji, gdyż to sam wstęp. Może nie jesteś tego świadomy/świadoma, ale twór obfity w dialogi, pełen akcji przypomina film, w którym wyobraźnia ma niewielki udział.
    A skoro szukasz tylko ważniejszych treści utworu to...no cóż. Ja w taki sposób szukam definicji w encyklopedii, pomijając szczegóły, szukając uogólnienia - to tak, jakby czytać streszczenie książki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie jestem jakimś mistrzem lektury ... ale skoro mogę to odzywam się do młodego autora żeby zmienił coś w tego typu opowiadaniach ... patrząc nawet na "barbarzyńców" z pierwszego opowiadania. Samo w sobie musi się mieć do tego że właśnie oni używają języka raczej ciężkiego i z padołu. Nie wiem co tam napiszesz dalej ale wybacz wydaje mi się że to kolejna historia która chce się wynieść ma inną od reszty tego typu blogerskich opowiadań. I naprawdę nie chodzi tu o używanie kurwa jako przecinek ale jako dobrze użyte, dobitne przekazanie emocji bądź informacji ;) ... a tego brak bo to przecież "bez kultury" ..

    OdpowiedzUsuń
  11. A zapewne momentów walki będzie dużo .. więc proszę .. nie rób z walki tam szlachetnego wyczynu ale krwawe i odpychające zdarzenie - bo nie wiem czy podczas pojedynku na śmierć i życie człowiek jest szlachetny czy żądny przeżycia. Ale powtarzam że ogólnie sprawia to miłe wrażenie bo jakaś nowa historia jest.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Pavel
    Cytat: "patrząc nawet na "barbarzyńców" z pierwszego opowiadania"
    Odpowiedź: w którym opowiadaniu...?
    W Twoim pierwszym komentarzu nastąpiła nieco pochopna ocena...to dopiero początek, który nie zapowiada się nader epicko, co chyba widać.
    Co do drugiego: wiem, co robić. Dziękuję za opinię :)!

    OdpowiedzUsuń
  13. A więc czekam na rozwinięcia :)

    OdpowiedzUsuń