Wielokrotnie
zadajemy sobie pytanie, czy istnieje przeznaczenie, czy też przypadek, który na
nie wpływa.
A może sami
jesteśmy w stanie wpłynąć na naszą przyszłość i dostosować ją wedle uznania?
To trudne
pytania z dziedziny filozofii, na które nie uzyskano do tej pory odpowiedzi.
Do tej pory.
Historia
pewnego mężczyzny składa się z wielu znaków zapytania. Również szukał
odpowiedzi na pytanie, czy jest w stanie pokierować swoim losem. Robił to wręcz
rozpaczliwie, gdyż zmusiła go do tego sytuacja.
Jednak nie
wszystko, co planujemy, spełnia się. Często przynosi nieoczekiwane skutki…
Obudził się.
Świat
wirował w zawrotnym tempie. Prycze zdawały się drżeć, więc tym bardziej
przywarł do swojego leża. Poczuł kłucie w głowie i natychmiast się za nią
złapał. „Więcej…nie piję” – odparł, rozglądając się po pomieszczeniu w
„bezpiecznej” pozycji. Zorientował się, że jest sam.
Odsłonił
rękaw i spojrzał na zegarek. Nie dowierzał, że o tak wczesnej porze wszystkie
łóżka są już puste. „Nie usłyszałem alarmu?” pomyślał i ostrożnie podniósł się.
Miał problemy z utrzymaniem równowagi, ale po chwili nieco oprzytomniał.
Pozostał mu jedynie męczący ból głowy. Konieczne wydawało mu się zażycie leku
przeciwbólowego. W tym celu skierował się powoli do wiszącej nieopodal
apteczki, która stanowiła szybkie źródło lekarstw i opatrunków w razie
jakichkolwiek kontuzji. Zażył środek omal go nie zwracając. Smakował ohydnie, a
w dodatku jego żołądek po wczorajszym wydarzeniu również nie miał się za
dobrze. Potrząsnął nieco głową i po kilkunastu sekundach poczuł poprawę.
Teraz, gdy ból
ustawał, zastanawiał się nad losem załogi. Zmierzał wolnym tempem przez
korytarz łodzi podwodnej nawołując towarzyszy. Nikt mu nie odpowiedział. Nawet
stołówka była opuszczona. Ręce zaczęły mu się pocić. Przyśpieszył oddech i
brnął naprzód, do kajuty kapitana. „To jakiś głupi żart!” – reflektował, przy
czym można było wyczuć narastającą panikę w głosie. Drzwi jednak nie stały dla
niego otworem. Były zamknięte.
Pukał w nie
bez ustanku, przy czym krzyknął „panie kapitanie!”, jednak i to nie zdało
rezultatu. Cisza towarzyszyła mu przez cały czas. Zaczął zastanawiać się, gdzie
jeszcze jego głos nie dotarł, gdzie faktycznie może doszukać się oznak życia. I
przyszedł mu do głowy pomysł, który z góry uznał za absurdalny. Towarzyszyła mu wciąż myśl, a zarazem
nadzieja, że to zabawa. Zatem kto o zdrowych zmysłach jako kryjówkę wybiera
łaźnię?
Ale to nie
zabawa, o czym przekonał się wchodząc do pomieszczenia z kabinami
prysznicowymi.
Borys, Wiaczesław,
Andriej, Nikita…i kałuża krwi.
Dziwne. Gdy
tylko z bezradnym wyrazem twarzy upadł na kolana, zawyła syrena alarmowa.
Łódź
zadrżała.
Nie bardziej
niż Łazar.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Turbulencje
ustały. Przerażony mężczyzna otarł pot z czoła i popadł w całkowite zwątpienie.
Nie wiedział, dlaczego jego kompani są martwi ani kto włączył alarm na łodzi.
Sięgnął po pistolet przypięty do pasa Andrieja i wolnym krokiem zmierzał w
kierunku centrum dowodzenia. Mijając otwarte drzwi od pozostałych pomieszczeń
towarzyszył mu strach. Na statku działo się coś dziwnego. Był tego z każdym
krokiem coraz bardziej świadomy.
Od panelu
alarmu dzieliło go kilka metrów. W korytarzu kilkakrotnie zamrugały światła, a
po chwili zgasły całkowicie. Łazar zatrzymał się. Z każdą sekundą jego serce
biło szybciej. Postanowił iść dalej trzymając się ściany jedną ręką, a drugą
mierząc pistoletem przed siebie. „Nie mam tu już znajomych. Obojętnie na kogo
się natknę, nacisnę spust” – pomyślał.
Gdy natknął
się stopą na przeszkodę sięgającą mu do pasa domyślił się, że osiągnął cel. Ku
jego zdziwieniu światła zamrugały ponownie, jednak równie prędko zgasły. W tym
samym momencie usłyszał zbliżające się z pokładu głosy. Instynktownie chciał
zaszyć się w kącie pomieszczenia, ale poczuł zaciskające się dłonie na ustach.
-Nie ruszaj
się.
Głosy
należały do trzech mężczyzn. Świecili latarkami wzdłuż całego korytarza.
-Wszyscy
martwi?
-Wszyscy.
-A co z tą
łódeczką? Sama tutaj nie przypłynęła.
-Pewnie
jakaś przybłęda.
-Przybłęda
czy nie, też to załadunku! Znajdźcie mi go. Wracam na górę.
Jedna z
latarek ruszyła w kierunku schodów. Pozostałe dwie skierowały światło na
siebie.
-Dobra,
sprawdźmy każde drzwi po kolei.
Długo nie
potrwało, a natknęli się na kajutę kapitana, która, jak należy pamiętać, była
zamknięta. Jeden z mężczyzn szarpał za klamkę.
-Te,
strzelaj w ten zamek, a nie się bawisz.
Przeładował
pistolet i wycelował w zamek. Usłyszeli zgrzyt klucza. Mężczyzna z bronią
poczuł żeliwo zgniatające jego jelita i przewrócił się, a drugi zauważył przed
oczyma pobłyskującą rurkę. W oka mgnieniu błysnęła jeszcze bardziej. Zwijający
się z bólu typ wciąż trzymał broń w ręku i wypalił kilka pocisków przez drzwi, które
rozchyliły się po chwili. Z głowy konającego osobnika spadła kapitańska czapka.
Strzelec
strącił z siebie ciała i usiadł trzymając się za brzuch. Od strony schodów po
raz kolejny zaświeciła latarka poruszająca się nieco szybciej niż ostatnio.
-Niedorajdy...wstawaj,
ładujemy ciała i wypływamy – rzekł przybyły, delikatnie kopiąc siedzącego w
nogę.
Łazar
przypatrywał się całemu wydarzeniu wraz z towarzyszącym mu osobnikiem. Strach
go nie opuszczał. Nie dość, że obawiał się wykrycia przez napastników, to
jeszcze nie znał osoby, której oddech spoczywał na jego szyi. „Robactwo morduje
dobrych ludzi, a z tyłu ktoś mi zaraz skręci kark, psia mać” – przeklinał w
duchu, czekając aż napastnicy opuszczą statek.
Gdy tak się
stało, ręka z jego ust oswobodziła się.
Odskoczył i zadał błyskawicznie pytanie:
-Kim jesteś
i co tu robisz?
Osobnik
milczał. Zamiast tego zapalił latarkę i skierował światło na panel sterowania.
Włączył awaryjne światła. Statek wypełniła łuna czerwonego światła, która w
pierwszej chwili zmusiła mężczyzn do zmrużenia oczu.
-Twoim
ratownikiem i, jak widać, ratuję cię z kłopotów – zarechotał starym, cierpkim
głosem. Był to bowiem mężczyzna w podeszłym wieku. Włosy miał długie i
zniszczone. Jego twarzy towarzyszył zarost i nieśmiały uśmiech. Łazar
stwierdził, że przypomina bardziej starego rybaka niż bandytę, więc poczuł się
pewniej.
-Żarty na
bok. Zginęła cała załoga tego statku, a mordercy własnie odpłynęli. Masz z nimi coś wspólnego? Nie mogłeś tu
trafić przypadkiem! – Łazara poniosły emocje i sięgnął po broń, ale skierował
lufę w kierunku gruntu.
-Zapewniam
cię, że nie łącza mnie z nimi żadne interesy. Szukałem jedynie jedzenia, ale
wkrótce pojawili się oni. Musiałem się gdzieś ukrywać przed tymi bestiami.
Schowaj broń, synku.
-Jesteście z
tych samych okolic. Po co im ciała? I dlaczego posuwają się do mordowania
żołnierzy, skoro sami nimi nie są?
-Powinno cię
jeszcze dziwić jak do tego doszło, że byle kto jest w stanie zabić wyszkolonego
żołnierza. Możesz ją schować? – nalegał.
Łazar
westchnął uspokajająco i schował broń.
-No, taki poziom rozmowy to ja rozumiem. Ale tak na początek: witamy w Lybonracz.---------------------------------------------------------------------------------------------------
Szalupa „Flądra”
– jak zwykł na nią mówić staruszek – osiadła na brzegu, przy którym dryfowały
wielkie ilości desek i glonów. Na plaży również panował bałagan w postaci
podziurawionych worków z piaskiem, stalowych prętów,dołów przepełnionych (lub
nie) beczkami o niewiadomym zastosowaniu. Łazar nawet nie przyglądał się temu
zjawisku z – wiele razy spotykał się z
polem bitwy. Bardziej zastanawiał go fakt, dlaczego byle wyspa stanowiła punkt
zainteresowań.
-Nigdy nie
słyszałem, ani nie widziałem na mapie tego miasteczka.
-To wioska –
natychmiast sprostował.
-Zatem,
dlaczego w waszej wiosce panuje taki harmider?
-Pozostałości.
Każdy chciał osiąść tutaj ze względu na taktyczne położenie.
Chłopakowi
przez uszy nie chciało przejść stwierdzenie „taktyczne położenie”. Wiedział, że
to kłamstwo. W okolicy nie ma żadnej innej wyspy ani kontynentu. Cokolwiek
znajduje się najbliżej, położone jest minimum w odległości stu kilometrów. Ogarnęła
go niepewność, ale twarz miał wciąż kamienną.
Dalszą drogę
do wioski przebyli w milczeniu.
Osada była
otoczona starymi kamiennymi murami. Jedynie brama okazała się być wykonana z drewna. „To zapewne pozostałości po forcie” –
pomyślał, wodząc wzrokiem po grubym, pękającym i nierównym ogrodzeniu. W
momencie, gdy strażnicy wpuścili ich do środka, zaniepokoił się jeszcze
bardziej. „Kto zakłada wioski w militarnej placówce?”
Odpowiedź na
to pytanie uzyskał niedługo po przekroczeniu progu największego z domów w
okolicy. Stylem, można rzec, przypominał bardziej świątynię ludzi starożytnych.
Najpewniej właśnie tym była.
-Acat! –
wykrzyknął osobnik, którego głoś wśród kamiennych bloków rozniósł się
niesamowicie głośno. W ten też sposób Łazar poznał imię swojego przewodnika. –
Witaj i ty, przybyszu. Jak cię zwą?
Żołnierz nie
zwykł przedstawiać się każdemu napotkanemu osobnikowi. W wielu sytuacjach jego
nieufność ratowała mu tyłek. Owe kłamstwo, jakie usłyszał na brzegu wyspy, powstrzymało
go od udzielenia odpowiedzi.
-Generale – odezwał
się po chwili milczenia staruszek. – Może wróćmy do pytań nieco później. Mój
gość stracił całą swą załogę w przykrym...wypadku.
Gospodarz,
opierając się dwoma rękoma o biurko skinął głową w dół.
-Niech
będzie. Przydziel mu jedno łóżko w baraku i zaraz chcę cię tu widzieć. Ruszaj.
W drodze do
koszar zdążył poznać topografię wioski. Liczyła zaledwie kilka domostw,
magazyn, wspomniane baraki, kamienną kaplicę, fabrykę oraz niewielki dok, który
o dziwo był najładniejszym miejscem ze względu na doskonałe miejsce do
obserwacji zachodzącego słońca. Nie zdołał jednak na długo się rozmarzyć.
Donośny stukot młotków i cięcia pił pogłaśniało się. Najwyraźniej mijał fabrykę
– najdłuższy z budynków. Grupka robotników dyskutująca wcale nie ciszej niż przemysłowe
narzędzia wprawione w ruch nagle oderwała się od rozmowy, a kolejno ukłoniła
wdzięcznie przed Acat’em. Odchodząc od ulicznego gwaru, staruszek podjął
rozmowę:
-Odwiedzę na
moment fabrykę, muszę dopilnować pewnej kwestii. Widzisz tamten budynek? –wskazał
na piętrową, solidnie zbudowaną budowlę, w dodatku niemal pozbawioną okien. –
To są własnie baraki. Wejdź do środka i czekaj na mnie.
Szedł pośpiesznym
krokiem. Grupa robotników, która wcześniej okazała mu szacunek, udała się za
nim. Łazar nie usłyszał dokładnie, o co skarżą się pracownicy. Przelotnie
usłyszane słowa „niska płaca”, „brak materiałów”, „jedzenie” sprawiły, że
prędko stracił zainteresowanie. Ziewając, przeszedł zaledwie kilka metrów. Znieruchomiał.
„Nie jestem
tu bezpieczny” – otworzył szeroko powieki, słysząc dziki rechot, trzaskający
pejcz i kobiecy płacz zza rogu.
Został zauważony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz