"Chociażbym
chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę"
Religia. Istotna sfera życia niejednej jednostki, która postawiła stopę na tym globie. Określana mianem tej, która zapewnia poczucie bezpieczeństwa i tworzy zaplecze ludowi uciśnionemu, lecz nie tylko. Dla wielu innych to sprowadzanie swojego życia w stronę konformizmu, a dla pozostałych stanowi manipulacyjną instytucję, mogącą dyktować nie tyle, jak żyć, ale i swobodnie regulować ilość szeleszczących papierków skórzanego portfela.
Jakkolwiek nie określać by jej funkcji, podziały istniały i istnieć będą zawsze. Dzieje się tak, ponieważ zmienia się również ogólnie przyjęta świadomość obywateli. Proces sekularyzacji, czyli podjęcie działań doprowadzających do ograniczenia lub całkowitego wykluczenia religii w społeczeństwie, postępuje z wolna nie od dziś, lecz od kilkuset lat. Zastosowany w mym dziele temat skupia się natomiast na naszym ojczystym kraju i okresie trudnym dla tysięcy Polaków oraz roli, jaką pełniła w tamtym czasie wiara.
Na wstępie należałoby zakreślić historyczne uwarunkowanie Kościoła Katolickiego, wedle którego otwarcie mówi się o Polsce jako państwie religijnym.
Początki rozprostowują swe korzenie w epoce średniowiecza, która, jak wiadomo, wyszczególniła między innymi dwa największe wierzenia: islam oraz chrześcijaństwo. Nie od dziś wiadomo, że konflikty na tle religijnym były normą tamtych czasów. Krucjaty chrześcijańskie a dżihad to filary zbrojne tamtych czasów.
Należy przypomnieć, że fundamentem istnienia wiary jest niepowątpiewanie w słuszność dokonanego wyboru. To pokładanie zaufania, jednocześnie wiążące się z oddaniem, lecz znającym umiar, gdyż w stopniu większym mamy do czynienia z wyrażeniami "radykalizm" oraz "fanatyzm". Toteż, zgodnie z wcześniej ustaloną definicją, chrześcijanizm w Polsce podkreślał swoją wartość jako wybawca, obrońca przed agresywną ekspansją ze strony wrogo nastawionej organizacji religijnej. Z powodu uwarunkowania geograficznego, kraj bronił nie tylko własnych interesów, ale i całego zachodu – jest umiejscowiony na granicy z Bliskim Wschodem. To właśnie w wierze ludzie szukali wytchnienia i nadziei, ot, choćby przy najeździe Tatarów. Na tle minionych lat, to poczucie zostało asymilowane i ukazało się podczas kolejnych batalii i wojen. Potop szwedzki i obrona Jasnej Góry, powstanie Chmielnickiego na Ukrainie i stłamszenie kozackiej rebelii, a to tylko nieliczne przykłady.
Polska to kraj, który jak każdy inny odnosił sukcesy i porażki, choć współczesne społeczeństwo niejednokrotnie podkreśla walor upadku i podniesienia się z popiołów (co może mieć negatywny wydźwięk, ale odwołanie do tego zastosuję w dalszej części tekstu). W pewnym stopniu to myślenie czerpie swoje źródło z zjawiska martyrologizmu, jakie towarzyszyło polskim obywatelom przez inne, równie ciężkie okresy w dziejach kraju, które są dla nas bardziej aktualne: okupacja i rozbiory lub wojny światowe. Owe zjawisko po raz pierwszy zabrzmiało w ustach w czasie epoki romantyzmu i wyżej wspomnianych rozbiorów. Kraj utracił swoją niepodległość na kolejne 123 lata i, najprościej rzecz ujmując, stracił na znaczeniu politycznym. Nie mogąc znieść tejże myśli i stanu rzeczy, naród toczył wojnę z okupantem nie tylko odważnie podejmując się powstań zbrojnych, ale także w sferze literackiej czy muzycznej. "Polska Chrystusem narodów", napomknął Adam Mickiewicz w "Dziadach", dziele wybitnym i symbolicznym. Słowa te odnoszą się do koncepcji mesjanizmu, czyli nurtu filozoficznego, który określa uciśnioną Polskę (symbolizującą Chrystusa), cierpiącą pod wpływem najeźdźców jako męczennika, który zbawi, połączy pozostałe narody europejskie. Moją powyżej ukazaną wiedzę historyczną podkreśla następujący cytat:
"W Polsce utożsamienie Kościoła z narodem nastąpiło wówczas, gdy Kościół Katolicki okazał się jedyną instytucją zdolną przenikać granice trzech zaborów. W XIX wieku katolicyzm, romantyczny nacjonalizm i słowiański mesjanizm złożyły się na nową polską religię obywatelską."1
Zgodnie z wzmiankami historycznymi, wiara wywiera niebagatelny wpływ na losy państwa polskiego i ma swoje skutki po dziś dzień. W tym momencie należy postawić pytanie: czy w karcie historii pojawiły się oznaki sekularyzmu? Czy zaistniał moment, w którym to kraj nie mógł być dłużej określany "państwem katolickim"?
Pierwsze oznaki upadającej reputacji kleru objawiły się tuż po odzyskaniu niepodległości. Wojna się zakończyła, a jedność w walce z oponentem naturalnie podupadała. "Pojawiły się typowe podziały klasowe, partyjne i ideologiczne, a szowinizm narodowy ukazał swoją szpetną twarz w sposobie traktowania mniejszości żydowskiej i ukraińskiej."2 Niemniej jednak, kraj, który stanął na nogi, musi uporządkować sprawy wewnętrzne, choćby ustalić, komu przyjdzie rządzić. Wzmożony wysiłek w walce o kraj skutecznie wzmagał nacjonalizm, znany z czasów rozbiorów. Przerodził się w siłę napędową. Toteż stanowił on pewne silne ugrupowanie pod sztandarem Romana Dmowskiego i to właśnie jemu Kościół stał się przychylny. Stronnictwo religijne budziło odrazę z wiadomych pobudek – wiara nie powinna mieszać swoich interesów z władzą, tym bardziej, jeśli (teoretycznie) do tej pory nie uczestniczył w jawnym jej sprawowaniu, a nawet dochodziło do konfliktu.
Poczucie pewnego rodzaju zawiści, zniechęcenia dało podstawy nowemu tokowi myślowemu – antyklerykalizmowi. Jego cechy wykazywał marszałek Józef Piłsudski w sporze z kardynałem Sapiehą, tamtejsza lewica i chłopstwo pod wodzą Wincentego Witosa. Można by spodziewać się, że doświadczenie najcięższej z wojen, bo do takich należała I wojna światowa, pozwoli zrozumieć narodowi, który przetrwał czas największych prób, że współpraca doprowadzi do odbudowy kraju i na rozwoju właśnie należałoby się skupić. Być może przedstawiciele władzy pragnęli tego, dążąc zupełnie odrębnymi drogami, dopuszczając się jednocześnie do konfliktu z filarem wiary. Jose Casanova zauważa że: "Gdyby tendencje te trwały nadal, mogłoby to oznaczać kres polskiej wyjątkowości." Tą wyjątkowością jest nic innego jak zwierzchność Kościoła, która budowała w narodzie ducha patriotyzmu i podziw wśród areny politycznej za nieustępliwość w walce o własne dobro.
Bardzo trudno jest określić, czy następstwo nadchodzącej wojny było konieczne, by w jednym momencie zapomnieć o utarczkach na tle religijnym. II wojna światowa raz jeszcze wzbudziła wygasły płomień pojednania. Naród współpracował ze sobą, a temu wszystkiemu bacznie asystował Kościół, zarówno w sferze duchowej jak i fizycznej. Polska raz jeszcze schwyciła za karabin i różaniec.
Nowe, komunistyczne władze tuż po zakończeniu II wojny światowej przyjęły postawę osłabienia stosunków narodu w stosunku do dominującego w państwie Kościoła katolickiego. Próby te podejmowano z trudem, bowiem rola religii w państwie okazała się niejednokrotnie skuteczna. Autorytet katolicki był bardziej poważany aniżeli komunistyczny – kojarzący się z tyrańską władzą Stalina. W dodatku, historyczne działania wzmogły jedność religijną kraju. Wśród Polaków bardzo duży procent stanowił odłam katolicki. Może właśnie z tego powodu komunistyczny rząd zapragnął, aby osłabić pozycję oponenta? Chciał mieć pod kontrolą zwierzchników Kościoła, a nawet zlikwidować tę instytucję. Sytuacja wspaniale znana jeszcze z czasów starożytności, gdy Seneka Młodszy zawarł w swych słowach następującą mądrość: "Dla ludu religia jest prawdą, dla mędrców fałszerstwem, a dla władców jest po prostu użyteczna".
W celu chęci uzyskania pełnej kontroli, stosowano aparat manipulacyjny, przymusu, korupcji, a nawet tortur, lecz Kościół nie ustępował na krok. Mimo, że mógł zgodzić się na porozumienie, wierząc, że wspomoże w ten sposób polski interes, uważał zarówno, że pewne sfery są boskie, gdzie ludzka władza nie powinna sięgać. W związku z tym, stanowisko pozostało nieugięte.
Tak samo, jak stanowisko władz, które zdawało sobie sprawę z wagi problemu oraz tego, jak niełatwo jest zamierzony cel osiągnąć. Komunizm w Polsce był młody, więc istniejące wzory działań sekularyzacyjnych czerpano ze strony wschodniego sąsiada.
Wszelkie próby represji i zastraszania nie odniosły skutku, a wręcz przynosiły odwrotny efekt. Kościół stawiony w świetle walczącego o prawo do wolności głosu, w walce z krwawym rządem, stosującym metody inwigilacji i przesłuchań popularnych w środowisku komunistycznym. Nie zdała się prywatyzacja, gdyż wiązałoby się to z rezygnacją z osiągniętego już sukcesu, jakim jest powszechność i prestiż. Ogólny system wartości katolickich sugeruje, że dostęp do religii może mieć każdy. Poza tym, skoro odegrał w przeszłości niebagatelną rolę, dlaczego należałoby stłamsić coś, czego Polacy właśnie potrzebują? Walka komunizmu z religią z góry zakładała, że władze te starcie przegrają. Pozycja natomiast nie pozwalała na swobodne uniesienie białej flagi. Rząd musi natychmiastowo reagować, by uciszyć głos nieobjęty cenzurą i nie pozwolić innej, konkurencyjnej władzy dominować. Prawdą jest, że to, co zakazane, bywa bardziej kuszące. To, co niedostępne, budzi pokłady motywacji, by to osiągnąć. Tak też wskutek sabotażu, który następował ostrożnie, Kościół zwyciężył.
Świadczy o tym również cytat z książki J. Casanovy: "Pod koniec epoki Gierka większość oznak wydawała się jednak wskazywać na odwrotny proces, a mianowicie desekularyzację"3. Warto wspomnieć o postaci kardynała Stefana Wyszyńskiego, pełniącego symboliczną rolę w tamtym okresie. Jako swoista ikona, jeden z liderów Kościoła Katolickiego, w momencie, gdy został zwolniony z internowania, powołał wierzących do wyznawania kultu maryjnego związanego z kilkoma rytualnymi obchodami. Kult matki boskiej utrzymuje się po dziś dzień, a w tamtym okresie naznaczony został mu symbol walki z komunizmem. Odstępując od wspomnienia osoby kardynała, w międzyczasie trwania konfliktu Kościół a państwo, pierwsza strona sporu poczęła wkraczać w nowy obszar i obejmować prawa człowieka, które, jak uważała, wywodzą się z myśli narodu i również należy objąć troską. Ludność nie znała słowa sprzeciwu, w końcu od zarania dziejów to właśnie Kościół stał murem za człowiekiem w potrzebie, pokrzepiał jego wolę i poczucie uduchowienia. Ważne jest to, że religia nie broniła praw ludzkich i wszelkich w tonie narodowego opiekuna, jak do tej pory utrzymywano, w sytuacji zagrożenia. Ze względu na spokojniejszy okres, powojenny, niepodległy, Kościół pełnił swoją rolę jak w każdym innym państwie. Czynił swą powinność nie wynikającą z narodowego charakteru.
W pewnym momencie doszło do przyśpieszenia działań. "Czynnikiem, który przyśpieszył zmianę kursu w polityce polskiego Kościoła, był prawdopodobnie polski Grudzień, w którym w typowy sposób połączyły się w jedno podwyżki cen żywności, protesty robotnicze i zmiany w kierownictwie partii."4 Wystosowano list episkopatu Polski w dniu 29 grudnia 1970 roku. Reakcję podjęto 6 lat później w obawie przed wniesieniem zmian w konstytucji, chcących ograniczyć rolę Kościoła jak i rolę obywateli. Wydarzenie to ponownie zjednało społeczeństwo wraz z ruchem katolickim. Był to początek działań ludu, na skutek których utworzone zostało ugrupowanie Komitet Obrony Robotników, przeinaczony kolejno w znaną powszechnie "Solidarność", pełniącą dialog pomiędzy narodem, Kościołem a komunistycznym rządem.
Nastał ten dzień – dzień zwycięstwa "Solidarności" podczas obrad Okrągłego Stołu. Upadł ustrój komunistyczny, by otworzyć wachlarz możliwości dla demokracji. Po zwycięstwie, któremu nierozłącznie towarzyszył Kościół, poważnie rozważano kwestie rządzenia państwem. Również w tym przypadku ważne było ustalenie pozycji duchowieństwa na tle, między innymi konstytucji. Przytaczając fragment książki "Religie w nowoczesnym świecie", wyszczególniono następujące pytania:
"a) Czy wraz z powstaniem demokratycznego państwa polskiego (...) Kościół zrezygnuje (...) z roli strażnika narodu, czy też będzie nadal rywalizował z państwem o funkcję symbolicznego reprezentanta polskiego narodu?"
b) Czy Kościół zaakceptuje w pełni zasadę rozdziału Kościoła od państwa i pozwoli, aby sprawy społeczne rozwiązywane były za pomocą instytucjonalnych narzędzi demokratycznych (...) czy też spróbuje narzucić państwu i społeczeństwu normy wyznaniowe, blokując lub omijając demokratyczne procedury i używając swojej potężnej korporacyjnej władzy (...)?
c) Którą formę integracji społecznej lub którą zasadę solidarności zdecyduje się poprzeć Kościół: opartą na idei społeczeństwa obywatelskiego czy na idei narodu? Czy Kościół zaakceptuje zasadę samozorganizowania się autonomicznego społeczeństwa obywatelskiego, bazującą na pluralizmie i heterogeniczności norm, wartości, interesów i modeli życia, czy też opowie się za zasadą homogenicznej, polskiej i katolickiej wspólnoty narodowej?"5.
Te pytania stawiające na szali instytucję Kościoła zaburzały dyskurs myślowy obecnego prymasa, Józefa Glempa. Uznano bowiem, że zmierza to do kresu bogobojnej instytucji i jej sprywatyzowania. W tej wizji, sprywatyzowanie odebrano jako zabieg powolnej sekularyzacji, odcięcie instytucji od rzeszy wiernych, co, jak wydaje się, mogło mieć miejsce wcześniej i obawy są uzasadnione. Niefortunnie tym bardziej, że kardynał Glemp zaliczał się do grona nacjonalistów i tradycjonalistów, broniących wartości Kościoła w sposób wręcz mało delikatny. "W 1984 roku napisał przychylny wstęp do nowego wydania broszury Romana Dmowskiego Kościół, naród i państwo z 1927 roku, w której przywódca endecji opowiadał się za autorytarną narodowo-katolicką władzą"6 Ciekawe stanowisko wyraził w liście z episkopatu, który w pewien sposób został upubliczniony wbrew zamierzeniom. W liście tym Glemp, podobnie jak inni podobni mu duchowni, wyraził swoje niezadowolenie i niską tolerancję religijną, mówiąc, że "Kościół nie może tolerować nieprawdy ani uznawać, że błąd ma takie same prawa jak prawda"7 Poglądy polskiego duchowieństwa, a szczególnie panującego prymasa, stanowiły kontrast wobec II Soboru Watykańskiego. Na czele hierarchii stał polski papież, Jan Paweł II, który krzewił otwarty i przyjazny stosunek wobec obcych wierzeń. Według Jose Casanovy, prawdopodobnie wpływ Watykanu uratował los polskiego katolicyzmu przed zapadnięciem w głęboki sen nacjonalizmu i fundamentalizmu. Chcąc nie chcąc, pod tym konserwatywnym sztandarem, Kościół walczył o to, by zostać publicznym, nierozłącznym od państwa elementem. Nie z komunistycznym oponentem, a z nadchodzącymi zmianami w świetle nowej władzy.
Nasuwa się jednak pytanie, czy religijna presja nie wywołuje odwrotnego efektu?
Jak ukazuje książka Jose Casanovy (po raz kolejny zresztą), ustawa aborcyjna w roku 1991 została uchwalona w efekcie działań Kościoła. To jeden z momentów, w których wykazał się na tyle skuteczną inicjatywą, że uzwierciedlil swoją potęgę. Ma to jednak swoje drugie dno: konserwatywne podejście w tejże kwestii znalazło wielu oponentów. Wprowadzenie religii w ramy edukacji szkolnej było również ruchem ze strony duchowieństwa. Rzeczą niezaprzeczalną jest, że jeżeli ktoś chce mieć władzę, po prostu działa. Skutki działań Kościoła w okresie postkomunistycznym odnosiły i po dziś dzień odnoszą odwrotny efekt, choć niejednokrotnie były one godne pochwały, ot, choćby w przypadku socjalistycznego ucisku. Historia nieszczególnie skutecznych interwencji jest nam dobrze znana z roli komunistów chcących absolutnej władzy w państwie w walce z odłamem religijnym. Jak niegdyś wspomniał doktor habilitowany Dariusz Dobrzański: "Niełatwo jest oddać władzę" z czym absolutnie zgodzę się, lecz na krytykę z mojej strony jeszcze przyjdzie czas.
Naród wyzwolony z jarzma socjalistów mógł wreszcie poszerzyć swoje horyzonty. Skupić się na szerszej gamie interesów, nie martwiąc się o swój byt. Swego rodzaju odrodzenie zwiększyło też świadomość. To w pewnym stopniu niewdzięczne, bowiem wielu walczących z ograniczeniami zapomniało, a może nawet wykazało wstręt do regulacji czynionych przez Kościół (w pewnym stopniu, ponieważ w nieco mniejszym jest to zrozumiałe). Frakcja, będąca opoką ludności, przeszła zmiany w złym kierunku. Widząc dokąd zmierza świat, desperacko podjęto się prób odzyskania wpływów, jednocześnie zakreślając i wyznaczając granicę nacjonalistyczno-konserwatywną kredą. Gdy okazało się, że kreda jest krótka, społeczeństwo zrozumiało.
Zrozumiało, że troską nie jest objęta moralność i słuszność sumienia pojedynczej jednostki, ale aspekt narodowy. Dzisiejszymi przejawami buntu wobec działań Kościoła jest wcześniej wspomniana kwestia aborcji. Ludność skanduje hasła podczas demonstracji, które wyraźnie zaznaczają, iż duchowieństwo nie może decydować o nie swoich dzieciach. Tym bardziej, że nie mierzą się z trudem, jaki spotyka kobiety, a są to między innymi gwałty i poród martwych płodów. To zamknięcie oczu na kwestie psychiczną w świetle płci żeńskiej. Tu pojawia się problem, którego duchowni często nie dostrzegają: ingerencji nie, ale wypowiadaniu się, opiniowaniu jak najbardziej tak.
Część związana stricte z wiedzą książkową uznaję za zakończoną. Przechodzę do wyrażenia swojej opinii, a nawet krytyki, niekiedy asekurując swoją wypowiedź w oparciu o różne źródła. Toteż, płynnie wpasowując się w myśl, należytą uwagę trzeba skierować ku tytułowi mojej pracy. "Religia, kościół a ruch obywatelski Solidarność". Jak sama nazwa wskazuje, należy zwrócić szczególną uwagę na powiązania tych dwóch wyżej wspomnianych ugrupowań. Przytoczony przeze mnie zarys historyczny odzwierciedla przebieg religii w państwie polskim, wyraźnie stawia na pierwszy plan plusy i minusy jej działalności. Stosując tę wiedzę w oparciu o dotychczasową, o moje przekonania, pragnę stwierdzić, iż jestem zaskoczony dotychczasowym odkryciem. Jestem młodej daty studentem, który, pomimo znajomości osób starszych, nigdy nie posiadał dużej wiedzy w temacie zjawisk PRLu, a nawet jeśli, było to proste, subiektywne zdanie, nigdy nie zahaczające o temat pracy, jakiej się podjąłem. Może wynikać to z braku zainteresowania losami Polski, może wynikać to z zwyczajnego braku talentu do snucia opowieści. Bez względu na to, wystosowuję w następujących zdaniach swoje konkluzje z tym związane.
Kościół polski przypomina pasterza, troszczącego się o swoje owce nawet w czasie największej nawałnicy. Sprowadza je pod bezpieczny dach, poi i utrzymuje zwierzęce szczęście w normie. Pasterz ten spędza zbyt wiele czasu wśród pagórków, przez co zatraca pokłady społecznego zrozumienia, a w pewnym momencie uznaje pagórek za swój i wszystko, co jest poza pagórkiem, jest mu już obce i mało przychylnie stara się, by to odratować – woli wpierw takiej, przykładowo, owcy, bacznie się przyjrzeć i określić, że jest niegodna miejsca wśród innych owiec.
Sytuacja ta zakrawa nawet o chorobę psychiczną. Normalność jest jednak na tyle względnym pojęciem w dzisiejszych czasach, że lepiej nie definiować, czy rzeczywiście tak jest. Pragnę z pośpiechem określić siebie nie jako walecznego ateistę, lecz agnostyka. Moje spojrzenie jest co najmniej trzeźwe, a analiza ostrożna i pokładna w wiedzy nabywanej od samego dzieciństwa.
Analogicznie do tej historii, podobny los spotkał obywatelów Solidarności. Ta dumna kooperacja współdziałała w obaleniu groźnego przeciwnika i z powodzeniem poprowadziła swój powóz ku mecie. Wcześniej już wspominane przeze mnie wydarzenia dokładnie określają przebieg tego, co zagroziło rozłamowi "obywatelskiej straży" w skład której wchodził zwycięski duet. Kościół doznał poczucia traconej władzy. Sugestie dotyczące jego sprywatyzowania w myśl "nastającego lepszego jutra", nakreślały wizję, w której ludzie nie będą dłużej potrzebowali opiekuna. Być może i realnie nakreślał się taki stan rzeczy. Wprawił on jednak w nie tyle zakłopotanie, co w desperackie próby ratowania statusu. Asem w rękawie Kościoła okazuje się dostępność. Pomimo wyraźnie osłabiającej się pozycji, wciąż ma zwolenników i środki przekazu. Skrzętnie jest w stanie zmanipulować informację i ogłosić ją w radiu czy telewizji. Tamtejsze czasy nie słynęły jeszcze z globalizacji internetu, ale wciąż istniał duży procent jednostek, które nie zostały strawione przez wielką paszczę wojny lub naznaczone piętnem komunizmu. Sprzyjało to wpływom religijnym.
Jak jednak określić instytucję, która wywiera presję w obronie własnego dobra? Wprawdzie podejmuje się tego nie tylko duchowieństwo. Takimi smutnymi regułami rządzi się świat i podejrzewam, że niejedna siła zdolna byłaby do tego typu zagrywek. Jest jednak coś, co różni typową zagrywkę od zagrywki zastosowanej na ruchu Solidarności podczas ustawy aborcyjnej. Jest nią zasada wzajemności, mająca mniej więcej następujący wydźwięk: "Pomogliśmy wam, gdy nastał czas walki, byliśmy mediatorem, nie zapominajcie". To oraz obawa o konsekwencje nie dostosowania się, wywierało znaczący wpływ, bowiem zbliżał się czas wyborów.
Polityczne zagranie nie podlega do końca prawom krytyki. Ma ono grunt uzasadniony. Ponadto, nie powinienem tego oceniać tym bardziej ja, jako osoba, która nie zaznała niebezpieczeństw i ucisku tamtejszych władz, jednak podejmuję się tego z należytym dystansem. W mojej opinii ten moment jest zrozumiały, dla niektórych zastosowałbym słowo "wybaczalny". Właśnie w tym miejscu stawiam kropkę w świetle "zalet", albowiem sprawa ta zadecydowała o losie kobiet, gdzie, jak wspominałem, nie nam przyszło decydować, wykazywać się heroizmem. Pojedynek z sumieniem będzie toczyć nie Kościół, a osoba poddająca się aborcji. To nieskromna chęć wpływu na psychikę. Z jednej strony żądamy szczęścia obywateli, a z drugiej je regulujemy.
Stanowisko Kościoła niestety krytykowane jest zbyt często i zbyt nieodpowiedzialnie. Odnoszę wrażenie, że w naszej, polskiej mentalności zawarta jest przesłanka dotycząca narzekania na wszystko. Wywodzi się to też z pojedynczych aktów, jak pedofilia wśród kleru, nagłaśniana przez media, a jak wiadomo, pokazywanie czegoś w mediach przyprawia nas o wrażenie, że mamy do czynienia z czymś większym, czasem globalnym. Brakuje tu głosu rozsądku. Jeżeli coś nie odpowiada, to dlaczego, a jeśli znamy powód, to jakie inne rozwiązanie można by zastosować? Kłopotem jest również krótkowzroczność w kwestii dostrzegania problemu. Można stwierdzić, że coś jest złe, nie dodając krzty argumentu. Oczywiście nie muszę wspominać, że wypowiedzi o podobnym brzmieniu należy zwyczajnie ignorować.
Dlaczego w tym momencie próbuję wybronić sytuację, w jakiej stawia się duchowieństwo? Mianowicie z jednego, niemałego powodu: niezwykle ciężko jest pozostać tradycjonalistą, zgodnym z przestarzałymi zasadami na łamach świata współczesnego. Na tym właśnie polega tradycja, niesie to ze sobą pewne dawno nieakceptowalne normy. Z tego tytułu zrozumiała dla mnie była reformacja religijna Marcina Lutra, choć sięgała ona głównie wątku nieprzestrzegania cnót przez duchownych. Niemniej jednak, w konsekwencji tychże działań, do czynienia mamy z protestantyzmem – w mojej nieskromnej opinii, z bardziej teraźniejszą formą religijną. Dla przykładu, możliwość zakładania rodzin niesie za sobą zdrowe, pozbawione odchyleń relacje i nie wprowadza rygoru w życie towarzyskie przedstawicieli wiary. Podobnie jest z nauką, przymuszani do czegoś reagujemy mniej przychylnie, pochłaniamy wiedzę mniej skutecznie, tak też jest z celibatem. To w roli jednostki i jej silnej woli należy pokładać siłę, nie w zasadzie, która, chcąc nie chcąc, jest łamana.
Jak zauważa ks. Jan Kaczkowski, msze w rzeczywistości są "przegadane". Dodam od siebie, że rytuał ten najczęściej przypomina o zasadach, przypomina o tym, co jest dobre, na niemal identycznych przykładach. Jak uczy nas filozofia, umiejętny retor musi mówić nie tyle mądrze, co zaciekawiać i wykazać się inwencją twórczą, gdy sytuacja tego wymaga, a tychże zdolności brakuje wielu księżom. Poczucie sakralności to wątek ściśle powiązany z tym, co można zrozumieć z przekazu i ewentualnie wcielić w własne życie.
Katolicyzm mógłby mierzyć się z nastającymi zmianami i, wedle moich obserwacji, dokonuje tego wyłącznie w niewielkim stopniu. Zajęcia religii w liceum prowadzi młodszy szereg księży, empatyzujących się z potrzebami młodzieży i klarownie wyjaśniających wszelkie zawiłe kwestie. Nie unikają dyskusji, są przyjaźni, mierzą się z tym, co społeczeństwo próbuje im przekazać, czyli powszechną wątpliwość. Za kolejny wzór mogą posłużyć księża z Przystanku Woodstock. Byłem w tym miejscu trzykrotnie, jednocześnie biorąc udział w rozmowach, podkreślam, jako agnostyk. Ich zachowania wskazywały na to, że stanowią nie tyle oparcie psychiczne, co i fizyczne. Oprowadzali zabłąkanych ludzi, wskazywali im miejsca, których poszukują. Znajdą się i tacy, którzy określą to za próbę nawiązania dobrej relacji w celu zmanipulowania, przekazania pewnych treści...takich domysłów można doszukiwać się w każdym człowieku. Nic nie stoi na przeszkodzie, by opuścić towarzystwo i pójść w dowolnym kierunku.
Właśnie takie zachowania pozwalają zmierzać tej doktrynie religijnej w najlepszym możliwym kierunku. Stanowi to kontrast wobec zachowań przeszłych, a nawet wobec niektórych teraźniejszych. Nie siłą słów, nie szantażem, nie manipulacją, tylko cierpliwością i szczerą chęcią rozmowy.
Czy ingerencja Kościoła w sferę polityki wciąż jest konieczna? Czy kiedykolwiek była? W chwili powstawania demokracji, duchowieństwo starannie troszczące się o swoje wpływy nie zapomniało również i o tej kwestii. Wszakże to doskonały wariant, dzięki któremu wzrośnie rozgłos i kluczowa pozycja w drodze po władzę. Tak też pewnego razu utworzył swoją partię, Ligę Katolicką, która nie odniosła sukcesu, co w zanadrzu niosło ze sobą negatywny skutek – religia powinna pozostać bezstronna i na neutralnym stanowisku. Podobne efekty wywierało poparcie Kościoła dla katolickich kandydatów.
Ten moment stanowi kontrast wobec dzisiejszej sceny politycznej w Polsce. Zwycięska partia polityczna, Prawo i Sprawiedliwość, jest zwolennikiem religijnym i utrzymuje dobre relacje z Tadeuszem Rydzykiem, reprezentantem Kościoła i dyrektorem Radia Maryja oraz Telewizji Trwam. Niegdyś zrozumiałe było, dlaczego partia ta szczyciła się poparciem, właśnie na podstawie tego, co zostało wspomniane wcześniej, bowiem obecne wybory wygrała z innego powodu, ale nie to jest przedmiotem eseju.
Powyższym faktom nie można zaprzeczyć. Moje poglądy wobec udziału politycznego Kościoła są, może i radykalne, aczkolwiek uzasadnione. Uważam bowiem, że nie powinien on ingerować w politykę. Jako organizacja skupiająca rzeszę wiernych ma ku temu skłonności, ale takowa władza jest nawet niemoralna. Pomijając, że średniowiecze i świadomość społeczeństwa uległa zmianom, wiele zjawisk ulega naukowym wyjaśnieniom, nie zgadzam się z próbą wprowadzania ludności w błąd, a tym bardziej z chęcią mamienia umysłów poprzez konserwatywną instytucję. Jakkolwiek katolicyzm próbowałby zastosować szereg zmian, nie jest w stanie wyrzec się w pełni swoich wartości i tradycji, a te są, krótko mowiąc, nieaktualne, nie rozumiejące potrzeb świata współczesnego. Duchowieństwo zdolne jest do niesienia pomocy wszelkim potrzebującym, jednakże może okazać się, iż potrzebujący to osoba homoseksualna, a te w oczach Kościoła zasługują na potępienie i bardzo prawdopodobne jest, że podobne zdanie padnie z ust kapelana, choćby zawierające frazę "zbłądzenie". To bardzo szczególny przykład, ale starałem się zobrazować, że pewne kwestie nie mogą pozostać zmienne, bo od razu zaprzecza to swojemu istnieniu i regułom.
Polityka wymaga zmian, polityka powinna być dla społeczeństwa, a nie odwrotnie. W tym tempie Kościół nie jest w stanie nadążyć, choćby chciał.
To już ostatnie słowa mojego krótkiego, odrobinę chaotycznego, może kontrowersyjnego dzieła. Reasumując wszelkie powyższe kwestie oraz samo brzmienie tematu, pragnę zauważyć, że Kościół jest niezmienny od lat, pomimo niewielkich aspektów dotyczących księży personalnie. Rozumie kurs, jaki powinien obrać i realizuje dalekosiężne cele jak troska o obywateli, lecz robi to w sposób nadgorliwy. Niczym kochająca matka dba o swoje dziecko i nie zna w tym umiaru, nie pozwalając otworzyć mu oczu na otaczający go świat. Drażni to społeczeństwo, które dostrzega aspekt zamknięcia. Czy obywatele czasów "Solidarności" postrzegali duchowieństwo podobnie jak współczesny naród?
Oczywiście, że nie. Nie można zapomnieć o zasługach, jakimi Kościół odznaczył się, a tym bardziej zapomnieć nie mogła nowa, formująca się władza. Wielce możliwym jest, że bez jego udziału, sukces nie byłby osiągnięty. Wpływy patrona państwa uciśnionego były niebagatelne, co też stanowiło o powstaniu ugrupowania i jego dalszych podbojach. Tak – Kościół odegrał swoją rolę w historii w sposób wręcz doskonały, dbając o morale Polaków w najtrudniejszych okresach państwa. To niezaprzeczalny fakt, lecz kolejnym faktem, z którym ciężko jest mu się pogodzić to powoli upadający prestiż, nie tylko w następstwie tego, że czasy zmieniają się i duch sekularyzacji krąży między ludźmi, niekiedy z powodów zatracenia własnych wartości, życiowego pośpiechu. Kwestię stanowi też podejście religii, system działań, jakich podejmuje się i stawianie kontrowersyjnych pytań częściej, niż należałoby to robić. Ludzie zawsze, zawsze będą pamiętać dziesięciokrotnie to, co zostało uczynione, powiedziane niepoprawne i oburzająco, aniżeli zasługi, jakie można przypisać. Pasowałyby tu słowa piosenki "Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść"8, choć szczerze wierzę, że Kościół ma potencjał kroczyć dobrą drogą.
2 Casanova Jose, "Religie publiczne w nowoczesnym świecie", Kraków, Zakład Wydawniczy "Nomos", 2005, s. 161
3 Casanova Jose, "Religie publiczne w nowoczesnym świecie", Kraków, Zakład Wydawniczy "Nomos", 2005, s. 166
4 Casanova Jose, "Religie publiczne w nowoczesnym świecie", Kraków, Zakład Wydawniczy "Nomos", 2005, s. 172
5 Casanova Jose, "Religie publiczne w nowoczesnym świecie", Kraków, Zakład Wydawniczy "Nomos", 2005, str. 187-188
6 Ost David, Introduction,s. 20
7 Prymas Polski, Glemp Józef, Uwagi o projekcie dokumentu Prymasowskiej Rady Społecznej, "Aneks", nr 53 (1989, Londyn), rozdział 7, przyp. 56-60
8 Utwór zespołu Perfect - "Niepokonani"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz