Stary i poczciwy Joe stał na balkonie zabytkowej latarni. Z daleka widział delikatnie kołyszące się na falach łodzie rybackie i statki handlowe. Zjawisku towarzyszyła bezchmurna pogoda i zachód słońca. „Mieszkam tu już dwadzieścia lat, a widok wciąż pozostaje piękny” – pomyślał, drapiąc się po szarej i zjełczałej brodzie, a następnie schylił głowę w dół. Nagle usłyszał kroki dochodzące z przedsionka, w którym znajdowały się schody. Spojrzał za siebie. W progu drzwi ujrzał młodego chłopca o lisim kolorze włosów.
-List do pana, z urzędu. Nakaz eksmisji. Należy bezzwłocznie potwierdzić – wysapał, po czym oparł się o mur latarni i nieufnie zmierzył mężczyznę. Wyglądał, jakby wiedział, jakie historie kryją się pod słowem „życie” i „poświęcenie”.
-Nie ma mowy. Tu jest moje miejsce – powiedział groźnie, choć na twarzy zachował spokój. Spojrzał swoimi szarymi ślepiami na młodzieńca. – To już nie pierwsza taka próba. Minął miesiąc od poprzedniej. Zacne grubiaństwo nie raczy się pofatygować i mnie odwiedzić, bo to wyłącznie kwestia formalna. Są świadomi tego, że dobrze wykonuje swoją pracę, ale nie tylko. Nie chcą pozwolić mi żyć szczęśliwie, wiedzie mi się tu zbyt dobrze.
Chłopiec bezradnie spoglądał na latarnika, a chwilę później skierował wzrok na cumujące łodzie. Rybacy sprawnie zrzucali sieci z rybami na platformy i krzątali się po łodziach.
-Pamiętam lata młodości – wtrącił starszy mężczyzna, odciągając oczy chłopaka od plaży. – Szukałem pracy, rodzina się mnie zrzekła. Nie potrafili wykarmić dodatkowej gęby – parsknął, odwracając się w stronę morza i opierając o balustradę. – Pracowałem jako jeden z nich, jako rybak. Pewnego dnia szef naszej łodzi pochwalił moje zasługi i ambicje. Stwierdził, że nadaję się na latarnika i natychmiast postara się o to. No i masz ci los, siedzę tutaj, w tych zabytkowych, dość przytulnych murach. To miejsce ma swój urok – rozejrzał się dookoła i ukradkiem oka zauważył, że słońce niemal całkowicie schowało się za ogromnym zbiornikiem wodnym. Zaproponował chłopcu wejście do środka i drobny poczęstunek, na co ochoczo się zgodził.
Komnata jadalniana wyglądała skromnie. Prócz kominku, kociołka, stołu i dwóch niedbale wykonanych krzeseł nie znajdowało się tam praktycznie nic.
Latarnik przyrządził gulasz warzywny. Zjadłszy posiłek oboje rozsiedli się na krzesłach wpatrując się w płomyki, które szukały partnerek-iskierek do tańca.
-To miejsce wiele mnie nauczyło – rzekł mężczyzna z tęsknotą w głosie. – Nie kontaktuję się z ludźmi z miasta. Człowiek z portu dostarcza mi żywność i inne towary. Mimo tego stałem się samotnikiem i nie jest mi z tym źle. Nie jestem narażony na nieudane romanse, zbędne kłótnie i awantury czy też oszustwa. Ha, co więcej. Pozwala mi się to skupić na mojej pracy – ściszył głos, a następnie otarł lnianą chusteczką z kieszeni pot z czoła. – Powiedz mi, chłopcze…wiem, że przynudzam, nie przyjmowałem dotąd gości w „moim małym królestwie”, to mi musisz wybaczyć. Pytanie brzmi: kto będzie moim następcą? Kto dalej będzie realizował swój misterny plan? – uśmiechnął się delikatnie, choć w oczach wciąż tkwił lęk. Chłopak chrząknął i oderwał oczy od tlącego się już festiwalu ognia, skupiając się na zlęknionej twarzy latarnika.
-Ja, panie – powiedział donośnie. Wstał z krzesła i z pozycji stojącej kontynuował. – W twoich słowach słyszę wiele superlatyw, ale wcale nie opierasz ich na wierze. Przez tyle lat robiłeś swoją powinność, choć tak naprawdę nie kochasz tego. Boisz się odrzucić przeszłość, bo wiesz, że ona stanowi dla ciebie stały fundament. Nie spotkasz tu żadnych nowości, ale też przykrości. Tchórzysz. Chowasz w sobie wszystkie pragnienia, nadzieje i cele. Robisz to przez durne…przyzwyczajenie – przystanął i westchnął. Nie przyzwyczajajmy się do rzeczy, przez które coś, a może ktoś może ucierpieć – położył rękę na jego ramieniu, widząc, że na wskutek strachu nerwowo rozgląda się wokół. – Już nie musisz uciekać. I nigdy nie musiałeś. Akceptujmy trudności, ale nie pozwalajmy, by mogły wpłynąć na nasz charakter, naszą duszę i ambicje.
-Kiedy ja już się poddałem – wyjęczał starszy mężczyzna, ściskając rękę chłopaka na swoim ramieniu.
-Poddaje się ten, kto nie dostrzega trucizny swojego szczęścia.
Nastała cisza. Po chwili staruszek wstał z krzesła i zagadnął do chłopca:
-Dlaczego cię tu zesłano? Doskonale wiesz o przekleństwie, które na mnie spłynęło.
-Jestem przestępcą. Wielokrotnie kradłem jedzenie, by przeżyć. Robiłem źle, ale musiałem sobie jakoś radzić. Wiesz, poszedłem na łatwiznę…tak samo jak ty, panie, byłem porzucony przez rodzinę, choć mogłem zostać uczniem jednego z okolicznych myśliwych. Bałem się zobowiązań i wysiłku. Chciałem być wolny…cieszę się jednak, że odpokutuję za swój błąd, uwalniając kogoś z kajdan niewoli…
-…sam stając się niewolnikiem. Dokładnie zapamiętałem sobie twoją twarz, chłopcze. Będę cię odwiedzał, bo pomimo mroku, jaki panuje za tymi skalnymi ścianami latarni, nadałeś mi światła, które poprowadzi mnie przez wiele kilometrów drogi – uśmiechnął się i uścisnął zbrudzoną dłoń rudowłosego młodzika. – Widziałeś kiedykolwiek Wielki Wóz, taki zbiór gwiazd? Chodź, pokażę ci.
Wrócili na balkon, a podsycony ciepłem dwojga dusz festiwal ognia nie raczył się zakończyć.
Jesienny wiatr już z samego rana przerzucał liście na plecy, kręcił wokół nadmorskim piachem i zderzał się z ścianami okolicznych budynków. W miasteczku panowała cisza, rzadko kto wstaje o tej porze - Joe wręcz odwrotnie.
Mając niewygodne myśli, spacerował brukowanymi uliczkami. Rozmyślał nad swoją przyszłością: „Czym może zajmować się człowiek, który poświęcił czas jednej rzeczy. Tej, którą mu już zabrano. Czas na zmiany, życie potrafi zaskakiwać, ale od czego zacząć?” – podsumował i skierował swój wzrok w stronę parku. Pewna kobieta usiadła tam na ławce z małym chłopcem i uśmiechali się do siebie. Joe dawno nie rozmawiał z miejscowymi ludźmi i był ciekaw, czy jeszcze potrafi. Zdobył się na odwagę i zaczepił siedzące towarzystwo.
-Dzień dobry, cóż za jesienny poranek, prawda?
Kobieta lekko zaskoczona odparła:
-Tak, a wiatr się nasila, będzie padać…
-Ależ gdzie tam – Joe uśmiechnął się, wskazując palcem w niebo – niech pani spojrzy, to Cirrusy, łagodne chmurki oznaczające zanik ciepłego frontu, nie zapowiadają opadów. Wiatr nie ma nic do rzeczy.
-O, to bardzo ciekawe...Synku, może chcesz się pobawić na placu zabaw? – zapytała, tuląc do siebie chłopczyka. Wstydliwie pokiwał głową i pobiegł wąską dróżką. Zaczepiło go inne dziecko po drodze, z którym wspólnie dotarł na miejsce śmiejąc się przez całą drogę.
-Radosny chłopiec. Jak ma na imię? – spytał, przysiadając się.
-Marcus. A pan?
Joe poczerwieniał, odpowiadając:
Joe poczerwieniał, odpowiadając:
-Pani wybaczy, nie przedstawiłem się. Joe, dawniej latarnik, dziś nikt.
-Rosaline. A więc to pan…samotnik z wieży, jak to na mieście mówią. Nie powinien się pan przejmować utraconą pracą. Życie brnie do przodu i tego się trzymajmy – rzekła, klepiąc staruszka po ramieniu. Na twarzy Joe’a zatriumfował uśmiech. – Ma pan astrologiczną wiedzę, to ciekawa nauka moim zdaniem.
-Też tak sądzę. Wieczorami miło się patrzyło na niebo i gwiazdy. Tam wszystko jest takie stałe i komplementarne, gdy na dole panuje niepokój.
-Niekoniecznie – wtrąciła – gdy byłam dzieckiem, opowiadano mi, że człowiek śpiący spokojnie ma sny. Sny te wędrują ku niebu i zasilają gwiazdy wszelaką fantazją. Im mocniej bije z nich światło, tym radośniej na świecie. A jak widać każdej nocy, gwiazdy pięknie błyszczą.
-To tylko zmyślona historyjka – parsknął.
-Jednak bardzo optymistyczna. Niech się pan wreszcie rozweseli, w przeciwnym bądź razie poszczuję pana moim synkiem, a on bardzo lubi biegać i rzucać zabawkami ponurych ludzi.
Joe wpadł w gromki śmiech wraz z Rosaline. Pomimo wzmagającego się wiatru kontynuowali rozmowę na temat astrologii, ciekawych miejsc w okolicy, o których Joe nie miał pojęcia, latarni i jej historii i tak dalej…czas płynął nieubłagalnie.
-Niezwykle miło mi się z panem rozmawia, może przyjdzie pan do nas na obiad? – zapytała z uśmiechem. – Samotności ma pan już dość, tak sądzę.
-Tak, tak. Jak to ktoś powiedział: „życie brnie do przodu i tego się trzymajmy” – po czym podarował kobiecie nieśmiały uśmiech.
Domek pani Rosaline był niewielki.
Składał się z większego pomieszczenia, zastępującego kuchnię i jadalnię oraz łazienki
i jednej sypialni. Joe nieśmiało wszedł do domu, rozglądając się na boki.
-Wejdź, wejdź. Proszę, usiądź sobie –
powiedziała Rosaline, po czym przysunęła do mężczyzny jedno z trzech krzesełek
jadalnianych. Marcus nie zdejmując szalika ani czapeczki wbiegł do sypialni.
-Żwawy chłopiec – niemrawo uśmiechnął
się.-A to najważniejsze, bo widać, że zdrowy.
-I to mnie chyba martwi, proszę pana.
Zupełnie jak jego ojciec.
Wzrok i słuch Joe’a wyostrzył się.
Choć zjadała go od wewnątrz ciekawość, wiedział, że niestosownie by było
zapytać o szczegóły. Czekał w milczeniu.
-Bo, widzi pan, nie wszystkim pisane
jest życie bierne i stateczne. O, przecież pan coś o tym wie. Latarnik siedzi w
swej wieży i wykonuje należyte mu obowiązki. Wszystko takie samiuśkie,
niezmienne. A taki żołnierz…jedyne, co pozwala mu myśleć o przeszłości, to
karabin, który dostaje na początku służby. Pal licho, Igor. Wolałabym, żebyś
dechy zbijał – Rosaline sięgnęła do kieszeni po jedwabną chustę i zaczęła
wycierać nią oczy. Robiła to ze wstydem – obracała twarz w przeciwnym kierunku,
starając się wykonywać ten gest jak najrzadziej.-Proszę mi wybaczyć, poniosło
mnie.
W domu zapanowała cisza. Latarnik nie
opuszczał wzroku, wciąż wpatrując się w cierpiącą twarz kobiety swymi czarnymi
jak opal ślepiami. Starał się zrozumieć, jak to jest utracić kogoś bliskiego.
Czas…czas zmienia ludzi, pamiętał o tym. Oderwał wzrok od Rosaline i mierzył
sufit lekko wzdychając.
Komu lub czemu sprzedałem uczucia?
I wrócił wspomnieniami do lat
młodzieńczych, kiedy był energicznym i bystrym chłopcem. Nosił średniej
długości czarne włosy zawsze postawione ku górze. Karnacja blada, a oczy czarne
i bezkresne jak morska otchłań – tak, tym się wyróżniał. Ale nie tylko tym.
Joe swego czasu wierzył w
przeznaczenie. Rozumował, że każdemu jest przypisana jakaś rola, co zresztą
zauważał w swym otoczeniu. Okolice, w których żył toczyły szczęśliwe życie, nie
przypominał sobie żadnych awantur i burd, żadnych problemów. Idylla – tak to
nazywał. Lubił tamte czasy, ambicje, jakimi się kierował. Marzył, by zostać
kapitanem statku i poznawać nowe lądy, nowe kultury, nowe życie.
Gdy miewał smętne dni zastanawiał się
niejednokrotnie, co robi w tym komplementarnym świecie i jaka jest jego rola. Może
pomylił się, może nie powinien był w ogóle marzyć…
Te zwątpienia. Te zwątpienia
zaprzepaściły ostatnie sekundy błogiego życia.
Idylla w końcu się rozpadła.
Rodzice Joe’a, handlarze, posiadający
jeden z największych sklepów biżuteryjnych w okolicy, zostali zamordowani w
biały dzień przez grupę przestępczą. Stawiali opór, chcąc bronić swojego
towaru, dorobku wartego dwadzieścia lat nie byle jakiej pracy. Jeden z
napastników wpadł w szał widząc, że małżeństwo całkiem sprawnie bije się z
pozostałą dwójką. Wyciągnął pistolet. Wtedy było już za późno, by cokolwiek
wykrzyczeć.
Joe nie widział tego zajścia. Miał zajęcia w szkole.
Joe nie widział tego zajścia. Miał zajęcia w szkole.
Odbył rozmowę z władzami miejskimi i
okolicznym psychologiem. Ku ich zdziwieniu chłopak nie popadł w gromki płacz,
ale padł na kolana przy ich ciałach. Zaczął uświadamiać sobie, że idylla to
błąd. To bierne oczekiwanie na śmierć, która nadejdzie prędzej czy później.
Zadał tylko jedno pytanie:
-Skąd, skąd oni byli?
Odpowiedział mu niski, tęgi
funkcjonariusz z wielkim wąsem:
-No, z daleka. Obcy.
Twarz Joe’a przybrała wścieklejszy
wyraz. Wstał i spojrzał się na służbistę, który obojętnie patrzył mu się w
oczy.
-Nigdy, nigdy nie doceniałem pracy
swoich rodziców, gdyż od pewnego czasu widziałem w niej totalne ograniczenia.
Przybili samych siebie do jednego, konkretnego miejsca, nigdy nie mogąc go
opuścić w obawie o utratę tego, na co ślepo pracowali. Być może usłyszę
zarzuty, że gardzę nimi, bo starali się zafundować mi wygodne życie. Za to ja
was zapytam, co to znaczy żyć wygodnie? Czy jest to powiązane z bezczynnością,
siadaniem w ulubionym fotelu, gdzie sprężyny rdzewieją, gdzie materiał ściera
się jak wybrzeże po uderzeniu fali? Czy wolicie jeść, wypróżniać się i kochać, ach,
pardon, kochać już nie, wy już nie potraficie kochać, to zmieniło się w obrzęd,
szarą codzienność, wpojoną do waszych żył jak krew od urodzenia.
Funkcjonariusz wraz z psychologiem,
któremu nagle zaschło w gardle, szeroko otworzyli oczy. Zapanowała niezręczna cisza, lecz nie na długo.
-I gdzie ta pieprzona
sprawiedliwość?! Pytam, skąd intruzi, co niszczą bezsensowny Eden moich
rodziców, a wy mówicie, że nie wiecie? Wrócicie do domu, rozpalicie kominek,
będziecie żreć dobrze przyprawione steki, myśląc o kolejnej wypłacie, w czasie,
gdy mój światopogląd umiera, a życie zmienia się w potwornie szybkim tempie.
Joe otrząsnął się. Za daleko –
pomyślał.-Tamte drzwi są już zamknięte, więc czego ja szukam? Prawdy? Znam
prawdę. Powodu, dla którego stałem się zamkniętym w sobie człowiekiem?
Odpowiedzi na pytania, które nurtują mnie coraz częściej? Błędne koło.
Chrząknął, widząc panią Rosaline
krzątającą się przy kuchennych szafkach. Kobieta obróciła się i cicho spytała:
-Tak? Czy coś się stało?
Staruszek podrapał się po brodzie.
-Co zrobić z przeszłością, madame?
Wytarła ręce o bawełniany ręczniczek
i krzywo się uśmiechnęła.
-Zakopać.Nastał wieczór.
Joe grzecznie ukłonił się w stronę gospodyni domu, podziękował za strawę, obiecując, że jeszcze kiedyś się tu zjawi. Słońce zdawało się zachodzić, więc latarnik przyśpieszył kroku, chcąc zwiedzić miejską plażę. Miejsce to przy obecnej porze roku było niemal opustoszałe. Szum morza, nawoływanie mew i bryza morska, a co najwazniejsze dla staruszka - brak gwaru - stanowiły idealne połączenie, które sprzyjało reflektowaniu. Idąc szerokimi uliczkami starał się zerkać wyłącznie przed siebie. Miał obawy przed spoglądaniem na podniszczone i porośnięte pnącą zielenią budynki. Obrazy z przeszłości mogłyby znów do niego powrócić.
"To dziecko już nie istnieje."
Przyśpieszył.
Przechodząc przez niewielką bramę natychmiast poczuł powiew delikatnego wiatru. Spowolnił oddech, niepokój zdawał się ustąpić. Powoli zszedł po betonowych schodach, opierając się o balustradę.
-Joe?
Stanął w miejscu. Znał ten głos. Obrócił się.
-To naprawdę ty?
Zapadła niezręczna cisza. Damski głos okazał się należeć do kobiety, którą Joe doskonale znał.
-Elise...
-Nie sądziłam, że kiedykolwiek opuścisz latarnię.
-A ja nie sądziłem, że zostaniesz w tym biednym miasteczku. Czyżby bogacz, z którym niegdyś wiodłaś życie porzucił cię?
Kobieta zaśmiała się cicho.
-Ach ta twoja kąśliwość. Nie, zmarł. Interesy doprowadziły go do zawału serca, więc wróciłam na stare śmieci. Wiodę życie starszej pielęgniarki w miejscowym szpitalu. Zdradź mi sekret, co tu robisz?
-Zmiana warty. Jestem na emeryturze.
-Ho ho ho. Dość prędko, ale nie oczekuję szczegółów. Zmierzam właśnie do domu. Może zechcesz mi potowarzyszyć?
-Nie.
-Słucham?
-Wybacz, właśnie jestem zajęty.
Kobieta zaniemówiła. Po chwili zdziwienia odrzekła:
-Patrzeniem się w piasek? Bez różnicy, do zobaczenia.
Elise potruchtała wzdłuż ścieżki nieopodal bramy, omijając piaszczystą plażę.
Joe zagryzł wargę.
Ze wszystkich wspomnień, jakie wywoływały u niego negatywne emocje, wspomnienie o Elise było jednym z czołowych.
W momencie, gdy Joe stracił rodziców, niespodziewanie pojawiła się właśnie ona. Była ukojeniem dla jego nieodłącznego bólu. Wszelkie nadzieje na szczęśliwe życie pokładał w jej istnieniu.
Córka nauczyciela pobliskiego technikum nie do końca uświadamiała sobie, jak wielkie znaczenie ma jej osoba dla latarnika. Pragnęła być adorowana, wymagała od niego pewnych zachowań, dając mu pozory wiecznej troski i opieki.
"To nie powinno mieć miejsca."
Dawniej była kobietą jego marzeń i nieodgadnioną miłością. Nie potrafił zrozumieć, że tak bardzo zależy mu na czyimś istnieniu, pomimo różnic w charakterze i osobowości. Mimo, jak bardzo ją idealizował, nie dostrzegał jednak, że była wymagającą osobą. Naiwnie poświęcał się dla niej, mając szczere intencje, lecz konsekwencje bywały różne.
Jakkolwiek źle by o niej opowiadać, była i jest inteligentną kobietą. Egoistyczna natura doprowadzała do tego, że zawsze szukała korzyści dla siebie, potrafiąc wykorzystywać osoby postronne. Czyniło to ją kimś sprytnym i zaradnym. Staruszek, choć był przez nią szczerze kochany, nie został potraktowany sprawiedliwie tego pewnego razu.
Bowiem nadszedł dzień, w którym to Joe poczuł się jeszcze bardziej osamotniony.
Przyszedłszy z kwiatami, zastał u progu drzwi ją...i nie byle jak odzianego młodzieńca. Ujrzał ich pocałunek, zaciskając pięści i zęby. Chciał ruszyć naprzeciw, wymierzyć gniewny cios w stronę adoratora, lecz powstrzymał się. Dziewczyna ujrzała go po chwili, robiąc głupi wyraz twarzy, absolutnie nie wiedząc jak zareagować.
Rzucił bukietem o ziemię i odszedł.
To było ich ostatnie widzenie. Po niedługim czasie latarnik znalazł pracę w miejskiej stoczni, udając się na połowy ryb, trwające niekiedy od świtu do zmierzchu.
A mimo wszystko poznała go po tylu latach.
Joe szybko potrząsnął głową, nie pozwalając sobie na rozmyślanie o niej.
"Przeszłość jest moim prześladowcą. Nie wygram z nią, choć wciąż mogę uciekać. Chyba."
Zbliżył się do morza i głęboko oddychał. Poczuł się niemal jak dawniej, gdy jeszcze przyszło mu zapalać światło na szczycie latarni. Tego właśnie w tym momencie potrzebował. Wyciszenia.
"Do tej pory nie zrozumiała, że jest bardzo złą osobą. Szkoda, że przekonałem się o tym zdecydowanie wcześniej.
Czy powinienem tego żałować?
Oczywiście, że tak. Pozwoliłem siebie zranić, ślepo oddając się uczuciom.
Jednak w całej tej farsie jest pewien wniosek.
Znam strach przed samotnością,
wiem nawet, czym ona jest.
Wykorzystam tę wiedzę."
-------------------------------------------------------
A jednak Cię drąży,
Choć wiesz, czym jestem,
Świadomość to nie wiedza,
A tym bardziej nie realizacja.
Pojawiam się, gdy chcę,
Szponami głaszczę szyte rany
Wijesz się bezustannie,
A może próbuję być miła?
Jesteś tragiczny.
To nie moja wina, że
Twoje jestestwo spisano na straty.
Jak dwóch najgorszych kochanków.
Urodziłeś się nieodpowiedni.
- Całkiem ładne – rzekł ciepły głos zza pleców. Paniczny ruch latarnika omal nie doprowadził do kontaktu łokcia z kolanem przybyłego. Upadający notes okrył się piaskiem. – Ale czy prawdziwe?
Ich spojrzenia zbiegły się w jednej linii, a krótkotrwała cisza zdawała się pozostawić te pytanie bez odpowiedzi.
- Naprawdę powinieneś przestać to robić.
Postać zaśmiała się delikatnie.
- Jakkolwiek zamierzałbym się z tobą przywitać, zawsze będę zjawiał się nieoczekiwanie. Nie istnieję.
- Istniejesz.
- Och, czyżby?
Mężczyzna wyprostował się spoglądając w przestwór delikatnie kołyszącego się morza. Zachodzące słońce niedbale kreśliło nadchodzące fale. Ton głosu przybrał poważniejszą formę.
- Jestem tu z innego powodu.
- Doskonale wiem, z jakiego. Co tym razem? Prawienie o zwątpieniu? O tym, że jest miejsce na smutek i radość? Że należy ofiarować siebie, by poczuć szczęście płynące z czynu?
- Ale…
- Dość. Nie powiem, że nie masz racji. Powiem, że nie jesteś mną, by widzieć i wiedzieć.
Wszechmoc nie zapewnia wszech rozumienia. Człowiek jest zbyt skomplikowany, by boskie prawo pozwoliło go interpretować. Jesteście tylko radcami, nie panami. Bez nas, nie byłoby was.
To w waszym istnieniu dopatrujemy się odpowiedzi i często liczymy, że wykroczą one poza nasze pojęcie o świecie.
Ja na to nie czekam. Nie oczekuję tego.
Jedyny bezkres jaki znam, wynika z przebiegu. Przyswajam błędy, by wciąż się ulepszać. Kocham, by znać potęgę miłości. Płaczę, żeby odczuć bezsilność i lekkość po zrzuceniu balastu.
Nie istnieje dla mnie żadna inna magia niż ludzka, która to wciąż budzi we mnie zdziwienie.
Wypuścił formowaną przez dłuższy czas garść piachu, jak gdyby odliczał on sekundy.
- Gdybyś tylko mógł zrozumieć moją wewnętrzną frustrację.
Tchórzyłem i odczuwam wstyd. Nie otwierałem ust, gdy należało to zrobić.
Przeszłość, ta koszmarna jędza, lubi wracać, gdzie nią gardzą.
Joe rozejrzał się wkoło. Nikogo nie było.
„Pfff. słowa ciałem się nie stały.”
świetnie piszesz, oby tak dalej! :) rozwiaj się. jak dla mnie za dużo jednak opisów różnych miejsc czy wyglądu postaci. Tzn są spoko, ale nie wtrącaj ich za dużo i nie pisz z przepychem, może to zmęczyć czytelnika. :))
OdpowiedzUsuń