środa, 25 maja 2011

"One day"

Wstaję, godzina szósta czterdzieści.
Dzień jak każdy inny,
a mimo wszystko nie wpuszcza do siebie uśmiechu.

Dramaturgia.
Wracam, zamknięty w ciasnych czterech kątach.
Ścianę i sufit już dawno okrył cień.
Sięgam w głąb umysłu, by ujrzeć to, co piękne.
Za cholerę nie rozumiem, dlaczego widzę tam Ciebie.

Błagam, zniknij,
o to samo proszę problemy.
Rozszarpywanie palcami twarzy,
zaciskanie brudnych i spoconych pięści,
wewnętrzny jęk,
stłumiony płacz.
Tak nagle, jednocześnie,
dobrze mnie znają.
Potykam się po raz kolejny.

Nigdy nie zwątpię w potęgę łez,
niczym kwas wypalają mi oczy.
Ślepnę. Przez skryte w sercu krzyki
tracę słuch. Jak opętany
walczę z koszmarami. Jednak czuję, że
umieram.

A teraz schwyć moją dłoń,
która trzyma rękojeść noża.
Delikatnie, o właśnie tak,
pchaj, nie przerywaj.
Uśmiechamy się do siebie.
Czekałem na to.
Dobranoc.

środa, 18 maja 2011

"Chwila, zwana życiem."

Wiosna, rzec można, iż zielona,
lecz gdzieś wyśmienicie zabarwiona,
pewien szatyn lata poszukując,
zatrzymał się.

Nie szukał jej dalej, gdyż to anielskie spojrzenie,
przyniosło jego duszy nieziemskie ukojenie,
spojrzał w Jej morskie oczy,
gdzie jeszcze piana się sączy,
powiew włosów żonkilowych,
stos myśli ujarzmionych,
różanych ust głębia,
i ta cera ponętna.

Spojrzał ku błękitnej przestrzeni
czekając, aż Bóg coś w końcu zmieni,
nie pozwoli Jej w tym pustkowiu gnić,
pragnie, by zeszła na ziemię
i szczęśliwie mogła żyć
niekoniecznie w niebie...

Otworzy dla Niej ramiona,
czeka, gdy będzie gotowa,
przyjąć ciepło z całego świata,
nawet, gdy nisko upada.

Nie potrafi się wysłowić,
ciągle coś musi rozstroić,
wiedząc, że pomimo tylu dźwięków,
jeden jest tylko doskonały,
mając przed sobą wizję lęku,
bywa do śmierci zuchwały,
krocząc przez ścieżkę życia,
wyjść ze smutku ukrycia,
zasadzić wielki korzeń w ziemię,
który nazywa się poświęceniem.

By tylko móc uśmiechnąć się,
do tej cery ponętnej,
zajrzeć w usta głębiej,
wysłuchać Jej myśli ujarzmionych,
spoglądać w kierunku pian sączonych,
podziwiać najpiękniejsze morze świata,
raz jeszcze spojrzeć, gdy ten Anioł lata,
w kierunku milionów niepewności,
marząc, że w końcu w jej sercu zagości.

"Potok słów"

Zaciskam pięści, powieki, muskuły,
by zrównać ten ból, który sam wyrządzam,
lecz moje podłe instynkty wyczuły,
że chwil szczęśliwych bardzo wielu doznam,
zaczynam wygasać, brak nadziei stwarzać,
czuję kłucie w sercu, stoję na cierpienia wieńcu,
w końcu upadam, nie pierwszy raz, doskonale to wiesz,
zawiodłem Cię, z karą dla mnie się nie śpiesz,
bardzo chciałbym podarować Ci uśmiechów koszyk cały,
idealnie mnie znasz, nie jestem w tym uczuciu stały,
wyciągasz do mnie swą delikatną rączkę,
zakładasz mi na codzień różowe okulary
zakładasz mojemu szczęściu obrączkę,
wierzysz, iż w miłości jestem wytrwały,
zerkasz urokliwie przez swe piwne oczy,
zapewne nikt Twej urody nigdy nie przeoczy,
potrafię mówić szczerą prawdę,
nawet, gdy głęboko upadnę.

Czy bolało Cię,
gdy spadałaś z błękitnego, świetlistego nieba,
ja w to wierzę,
że takich aniołów jak Ty nam tu trzeba,
umacniasz mnie w tej ścieżce zwanej życiem,
każdą porażkę znoszę donośnym wyciem,
czy ten ból jest tak bardzo konieczny,
stwarzasz dla mnie azyl wieczny,
gdy mogę z Tobą porozmawiać,
całkowicie się wygadać.

Zastanawiam się nad tego wiersza sensem,
gdyż w pisaniu wierszy mistrzem nie jestem,
czy nie lepiej byłoby powiedzieć Ci paru słów szczerze,
być może się boję, bądź w niespodzianek moc wierzę,
każdy następny dzień mnie przeraża,
skrzydlaty anioł to zauważa,
a wtedy zaczyna się opowieści rozdział pierwszy,
stroję Cię w oczach, na kształt moich wierszy,
uśmiecham się znów do Ciebie,
by znów być z Tobą,
na niebie.

wtorek, 17 maja 2011

"Moje rany"

Popołudniowa wojna
na skraju mojego podwórka.

A pośród niego ojczym jak z dawnych lat,
dumnie dzierży odłamkowy,
na sobie ciuch spalony,
to jego najukochańsze
walory.
Szarpie swą rodzinę
gdyż stąpnął na minę,
zamienił w piekło tę cudowną
chwilę.

Rodzicielko.

z nieba ześlij mi odpowiedź
dlaczego moja rodzina cierpi
przez tego
żołnierza?

Dlaczego poślubiłaś,
a potem zdradziłaś?

Dlaczego urodziłaś
przyszłego ojcobójcę?

Dlaczego zabrudziłaś
szatę mojej niewinności,
kiedy oczekiwałem innej
przyszłości?

Tak wiele pytań, a Ty nie potrafisz mi odpowiedzieć
z jakiego powodu nadal obwiniam Twoje grzechy z przeszłości
dające mnie w wyobrażeniach tak wiele złych możliwości,
gdyż dobrze wiem, że to nie męka, a lekcja,
lekcja życia - pobłażliwie szukam przed nią ukrycia.
Rana rozpostarta
czerwień dominuje.

"Nadzieja"

Wyruszyłeś synalku zdobywać serca najpiękniejszych istot na tym świecie;
przygrywawszy na lirze oglądałem okazałą Ci matczyną miłość.

Śmiałeś opuścić rodzinne progi,
uciekłeś od wspomnień związanych z ciepłym domem,
traktujesz matkę niczym
kulę u nogi,
nikt nie droczy się z dziewczynką
mającą w ręku pluszowego misia
o oklapniętych uszkach.
Nikt nie śmie namierzać sąsiada z sypialnego okna
prymitywną bronią
tak popularną wśród rąk wioskowych łobuzów.

"Tato, niedługo mam urodziny" - tak ochoczo wypowiadałeś te słowa
z wiosny na wiosnę.
Zima przemija, a Ciebie nadal brak.

Nie opuszcza mnie jedyny stan.
Nadszedł wraz z Twoim zniknięciem.
Czekam na dzień,
w którym równie szybko odejdzie.

Nie okazał się on złudny,
jak miłość okazywana kobiecie,
jak mżawka zapowiadająca deszcz,
jak dżuma...szczęście.

Zdążyłeś synalku wraz ze mną uronić łzy
nad miejscem spoczynku własnej matki,
lecz będąc napojony osiągniętymi szczytami
wiesz, jak wygląda jutro,
wiesz, że jesteś jego panem,
wiesz, że przynosisz ze sobą umierające szczęście
w oczach mych.

Takim Cię widzę, synalku.
Oswajasz niespokojne serca wśród dam,
wśród mężczyzn hartujesz odwagę,
stanowisz uosobienie
tarczy,
na której widnieje znak:
"ja, dom, my".

Z tego powodu dumnie dzierżysz ją na swych barczystych plecach,
ślesz mi uśmiechy,
zapewniasz
"tato, będzie dobrze".

Darzę cię zaufaniem takim, na jakie mnie stać,
Dostrzegam w mych wnukach iskrę tętniącej nadziei,
bo nie od dziś wiadomo, że jest tak,
iż gdy jeden kwiat więdnie, drugi musi wstać,
zarazić swą promienną barwą inne.

Pozwól małym
dojrzewać w dobru
tak bardzo niewinnie.

"Miłość"

On tylko dryfował
po zaklętym morzu.
Zapomniał.

Miłość,
to nie wiek pierwszego zarostu.
Miłość,
to nie młodzieńcze pożądanie.
Miłość,
nie jest początkiem mostu.

Miłość,
to stan, przez który
wpuszczam niepostrzeżenie
naiwność i nienawiść.

Rozum przegrał walkę z sercem.
On przegrał w walce o nią.
W tej wojnie
giną wszyscy
jednocześnie.

poniedziałek, 16 maja 2011

"Niekonwencjonalnie"

Spójrz przez okno.
Dlaczego skazujemy bliskich
na takie cierpienia.
Droczą się wzajemnie,
wyrywając sobie z rąk
zalążki radości.

Nigdy nie zrozumiem,
dlaczego się zmieniłaś.
To była chwila, ułamek sekundy,
być może coś przeoczyłem ?
Być może żyłem złudą?
Śmiem wątpić,
Ty wręcz odwrotnie.

Przyszło mi spoglądać na to wszystko,
nie mogąc ich pogodzić.
Ci dwaj najlepsi przyjaciele
musieli się uzbroić.

Jeszcze wczoraj trzymałem dla Ciebie
elementarz pięknych słów,
drobną różyczkę, uśmiech także,
nie zdążyłem, księżyc zamienił się w nów.

Siedząc, niemo odprawiam bliskich.